Osobliwe zdarzenie

Poprzedniego dnia umówiłam się z pewnym moim znajomym – panem Mietkiem, że spotkamy się nazajutrz u mnie w domu koło godziny 15.00. Sądziłam, że do tego czasu uda mi się załatwić wszystkie urzędowe sprawy, które zaplanowałam na tamten dzień i zrobić po drodze małe zakupy. Niestety sprawunki trochę się przeciągnęły, bo w sklepie było dużo ludzi, jak to zwykle bywa w dzień przedświąteczny i byłam już minimalnie spóźniona, więc resztę drogi przebyłam prawie biegiem.

Kiedy do domu pozostało mi nie więcej niż 100 metrów zauważyłam przed sobą owego znajomego, który zmierzał w kierunku naszej posesji, chwilę później skierował się do naszej furtki i zniknął mi z oczu. Wtedy uświadomiłam sobie, że zapomniałam kupić chleb i niewiele myśląc skierowałam się do pobliskiego osiedlowego sklepiku, licząc po cichu na to, że mój mąż, który również znał pana Mietka, zaproponuje mu kawę i zatrzyma go do mojego powrotu. W sklepiku, nie było kolejki, więc straciłam najwyżej dziesięć minut. Kiedy wpadłam zasapana do domu mój mąż zrobił zdziwioną minę i zapytał:

– Coś taka zziajana? Gonił cię ktoś?

– Gdzie pan Mietek? – zapytałam i dodałam od razu – Zapomniałam ci wczoraj powiedzieć, że umówiłam się z nim na 15.00, bo oni mają coś wydawać i sprawa jest pilna...

– O czym ty mówisz? – mój mąż był coraz bardziej zdziwiony. – Pana Mietka tu dzisiaj nie było...

Tym razem to ja poczułam się niepewnie:

– Nie? A ja go widziałam jak skręcał do naszej furtki...

– Ejże, masz chyba zwidy! – oburknął mój ślubny, myśląc, że stroję sobie z niego żarty.

– Ale przysięgam, widziałam go, był jakieś 70 metrów przede mną... A mi przypomniało się wtedy , że nie kupiłam chleba... dlatego się spóźniłam.

– No dobra – mruknął mój mąż – wierzę ci, ale nie mógł to być ktoś inny? Po czym poznałaś, że to on?

– No wiesz, miał tę swoją ulubioną marynarkę ze struksowymi naszywkami na łokciach i tą wielgachną torbę na pasku, z której się kiedyś podśmiewałeś...

– Ej, nie chce mi się wierzyć, żeby pan Mietek latał na poły goły w taki ziąb!

Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że istotnie, choć było dość zimno, mój znajomy nie miał nawet szyi tego zabawnego szalika, który często nosił w chłodniejsze dni. Nie zdążyłam jednak powiedzieć o tym mężowi, bo w tym samym momencie rozległ się głośny płacz naszego synka, który obudził się z popołudniowej drzemki.

Jednak do wieczora pan Mietek u nas się nie pojawił! Nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło, bo był człowiekiem niezwykle słownym. Jak opowiadali jego znajomi, kiedyś na umówione spotkanie przyszedł z dwugodzinnym opóźnieniem, bo szedł piechotą, ponieważ jego pociąg spóźnił się i pan Mietek nie zdążył na ostatni autobus do miejsca spotkania.

Następnego dnia, a była to niedziela, mój mąż wybrał się na pierwszą poranną mszę, bo popołudniu chciał odwiedzić swoich rodziców, którzy mieszkali w dość odległej miejscowości. Wrócił kilka minut przed śniadaniem, najprawdopodobniej mocno głodny, bo minę miał jakąś niewyraźną.

– Kiedy widziałaś wczoraj pana Mietka? – zapytał ni stąd ni zowąd.

Zdziwiłam się, że mąż zaczyna mi wierzyć w momencie, kiedy ja sama zaczęłam wątpić w to, że go wczoraj widziałam, ale zgodnie z prawdą odpowiedziałam:

– Kilka minut po piętnastej...

 

– Spotkałem dzisiaj jego syna – powiedział cicho mój mąż. O piętnastej pan Mietek trafił na OIOM, a zmarł kwadrans później...

Komentarze

Dodaj komentarz