Strzelaj z czego chcesz cz. 1

Pewien gospodarz miał syna jedynaka, który nie był skory do pracy i ciągle przemyśliwał nad tym, jakby tu krocie zarobić, a się nie narobić. Młodzieniec wolał hulać w karczmie niż pracować na polu. Kiedy żyła matka, zarówno ojcu, jak i synowi dobrze się powodziło, bo dobra kobieta skłonna była nieba przychylić swoim mężczyznom i co mogła, to za nich zrobiła, ale kiedy jej zabrakło, ojciec z synem mocno się „pożarli” i przestali się do siebie odzywać. Teraz młody spędzał w karczmie wszystkie popołudnia i wieczory, ale jego zasoby finansowe szybko się skończyły i musiał sobie znaleźć jakąś pracę, został więc pomocnikiem rabczyka (kłusownika), którego poznał w karczmie. Jednak i to zajęcie wydawało mu się nudne, ciągle chodził niewyspany, bo pracował na nocną zmianę, wieczorem zamiast na zabawę do karczmy, trzeba było iść do lasu! A ostatnio to dość intratne zajęcie stało się niebezpieczne, bo leśnicy zaczęli zastawiać na kłusowników pułapki. Stary rabczyk najpierw „przycichł” trochę, a potem wyniósł się w inne miejsce. Młodzian nie chciał jednak iść z nim w góry, bo nie wyobrażał sobie życia bez wygód: dobrej strawy i ciepłego łóżeczka. Przed rozstaniem zapytał swego bardziej doświadczonego kamrata, co jeszcze mógłby zdziałać w tym fachu, a ten z ociąganiem, co prawda, poradził mu, żeby spotkał się z diabłem na rozstajnych drogach za wsią. Choć twierdził, że sam z tego nie korzystał, wyjaśnił młodemu mężczyźnie jak ma się z diabłem targować.

Przy najbliższej pełni księżyca młodzieniec wybrał się na owe osławione rozstaje. Jeszcze nie doszedł do skrzyżowania, kiedy na drogę przed nim wyskoczył na czarno ubrany elegant, a oczy zaświeciły mu się na czerwono, dlatego chłopak od razu poznał, z kim ma do czynienia.

– Czego szukasz młodzieńcze? – zagadnął miłym głosem przybysz.

– Ciebie! – odparł szorstko młody rabczyk.

– Wiem, wiem, rabczykuje się, co? – natarł na niego elegant, ale potem głos jego złagodniał. – Ale pomogę ci, bo chyba po to tu przyszedłeś, nieprawdaż? Odlejemy srebrny nabój, a może dwa... widzisz tamto ognisko – diabeł pokazał w kierunku starej, koślawej sosny. – Tam już tygiel bulgocze!

– Tak i potem będę szukał tej kuli w upolowanej sztuce, bo jak nie znajdę, to czary przepadną! Nie, to nie dla mnie! – skrzywił się młokos.

– To czego byś chciał? – diabeł już w myślach zacierał ręce, przekonany, że trafił mu się pazerny klient, a takiego łatwiej otumanić.

– No, może armaty i żeby kładła od razu całe stado! – podpowiedział chytry młodzik.

– Czy cię z rozumu obrało! – wrzasnął diabeł. – Wszystkie zwierzęta wybijesz i do czego będziesz strzelał potem? Pomyśl jeszcze...

– No to może jeszcze rusznica, ale nie, bo za ciężka, no to może fuzja – dwururka, ale wielka jak... stodoła, nie, bo za wielka, może pistola, też nie, bo za mała... już wiem: może laska albo patyk? – wymieniał młodzieniec, jakby się nie mógł zdecydować.

Diabeł miał już wyraźnie dość słuchania, więc wrzasnął: – A strzelaj z czego chcesz i tak wszystko, o czym pomyślisz, padnie trupem!

A o to właśnie młodemu człowiekowi chodziło!

Wiadomo jednak, że diabeł nie zrobi niczego za darmo. Jakiej zapłaty zażąda za wyświadczoną przysługę i jak zakończy się życie owego rabczyka, dowiecie się drodzy Czytelnicy za tydzień, zapraszam do lektury.

 

 

PS. Na potwierdzenie, że opowieści o rabczykach z lasu Baraniok wciąż są żywe, załączam komentarz pani Marii z Warszowic, napisany cztery lata temu: Pochodzę z Warszowic i Baraniok bardzo dobrze pamiętam z dzieciństwa. Nasza starka opowiadali nom o tym rabczyku i duchu lasu. Zawsze jak jeździliśmy do Baranioka na borówki, to mówiła „A dejcie se pozor na tego rabczyka”.

Komentarze

Dodaj komentarz