Przygoda pijaka

Historię, którą tu przytoczę, słyszałam kilka lat temu od pewnego mieszkańca Żor, który pochodził z Roja. Jak sam twierdził, przygoda ta przytrafiła się jego wujkowi w latach 50 – tych ubiegłego wieku. Pan Antoni, czyli wujek mojego rozmówcy, był tzw. chłoporobotnikiem. Pracował w kopalni, a po szychcie uprawiał kilka niewielkich poletek, które odziedziczyła po rodzicach jego żona Hyjdla (Jadwiga). Zawsze był skory do pomocy rodzinie, znajomym i sąsiadom, jednym słowem „chłop do serca przyłóż”. Ale często tak się w życiu składa, że nie ma róży bez kolców! Antoni miał jedną, dość istotną wadę – lubił sobie wypić, od czasu do czasu co prawda, ale dlatego nie rzadziej niż raz w miesiącu, odwiedzał społemowski lokal zwany szumnie restauracją, a przez miejscowych zwyczajnie karczmą.
Kiedy opuszczał ów przybytek, to ledwo trzymał się na nogach, a czekała go jeszcze długa droga do domu, która prowadziła przez zagajnik i łąki, a przed przysiółkiem, w którym Antoni mieszkał, biegła wśród stawów. Tam trzeba było być szczególnie ostrożnym zwłaszcza po pijaku, bo wiadomo, że w pobliżu stawu można spotkać utopka, a ten nigdy pijanemu nie przepuści. Wielokrotnie zdarzyło się Antoniemu, że nie mógł trafić do domu i błąkał się po łąkach przez całą noc aż do białego rana. Kiedy wzeszło słońce, utopek porzucał swoją ofiarę najczęściej w dobrze jej znanym terenie, tak jak to miało miejsce w przypadku wujka Antoniego. Wystarczyło, że zrobił kilka kroków, by stanąć na progu rodzinnego domostwa, Nieraz sam zastanawiał się nad tym, jak to możliwe, że przez całą noc poszukiwał do niego drogi, błądząc tuż obok! Taką sytuację tłumaczył ingerencją złego utopka, jakby zapomniał o swoim pijaństwie. Nigdy nie przyszło mu jednak do głowy, że osobiście się do takiego stanu rzeczy przyczynił!
Tamtego wieczoru była pełnia i Antoni nie musiał się jakoś szczególnie rozglądać, bo wszystko było widoczne jak na dłoni. Zanim doszedł do stawów zauważył, że przy ścieżce siedzi jakiś obcy mężczyzna i z kieszeni jego „szaketu” (marynarki) wygląda spora butelka z czerwoną kartką. Górnik od razu poczuł, że jest „niedopity” i grzecznie zagadnął tego jegomościa, wpraszając się przy tym na wódkę, która tak zachęcająco wyglądała z kieszeni przybysza. O dziwo, obcy nie odmówił, tylko pokazał ręką na miejsce obok siebie, co wujek mojego znajomego skwapliwie wykorzystał. Pili powoli, prosto z gwinta i zagryzali przyniesionym przez Antoniego śledzikiem, ale flacha szybko okazała się pusta i między pijącymi doszło do sprzeczki o to, który z nich ma postawić następną. Antoni, skąpy z natury, chciał uniknąć zapłacenia za poczęstunek i udając, że sobie przypomniał, iż czeka na niego rodzina, podniósł się gwałtownie i wyrżnął głową w coś twardego, co spowodowało, że natychmiast wytrzeźwiał! To był okap jego chaty! Dopiero wtedy zdał sobie sprawę z kim pił i rozglądnął się za swoim kompanem. A ten nagle zbladł, zmalał, zmienił się w żabę i zniknął w trawie!
Od tego czasu wujek Antoni zmienił swe nawyki konsumenckie: przerzucił się z wódki na piwo! W ciepłe dni często raczył się nim pod gruszą, która rosła na jego podwórku. Pewnego razu najwyraźniej przeholował z piciem, bo ujrzał za płotem swego dawnego kompana z polnej drogi, więc na nic więcej już nie czekał, lecz puścił się pędem do domu i wpadł do sieni jak burza! Tam przestraszonej żonie opowiedział o tym, że znowu spotkał utopka.

Komentarze

Dodaj komentarz