Znaki z zaświatów cz. 2

Od lat zbierałam materiał do drzewa genealogicznego naszej rodziny. W ten sposób poznałam wielu moich dalszych krewnych. Była wśród nich rodzina bliskiego kuzyna mojego taty. Krewni ci mieszkali w Gliwicach i rzadko widywali się z naszą rodziną zamieszkałą w Żorach. Niby całkiem blisko, ale w okresie międzywojennym to już była zagranica, bo Gliwice należały wtedy do Niemiec. Żeby odwiedzić krewnych w Żorach, potrzebowali paszportów, a to wymagało sporo zachodu, tak więzy rodzinne się rozluźniły. Więc o niektórych swoich dalszych krewnych z Gliwic czy Zabrza wiedziałam tylko, że istnieją, ale kim tak naprawdę są, nie miałam zielonego pojęcia! Z pomocą przyszedł mi dopiero internet. Wiele moich dalszych kuzynek i kuzynów udzielało się na Facebooku i tak zaprzyjaźniłam się z moją równolatką Małgosią. Od niej dowiedziałam się, że jej tato (ów kuzyn mojego taty mieszkający od dzieciństwa w Gliwcach) bardzo chciałby poznać miejsce, w którym wychował się jego przedwcześnie zmarły ojciec. Wiedziałam, gdzie mieszkali kiedyś pradziadkowie, więc zdecydowałam, że będę im towarzyszyć w tej podróży sentymentalnej. Sama byłam tam kilkakrotnie, ale tym razem na miejscu czekała mnie przykra niespodzianka. Miejsce, gdzie stała kiedyś gajówka, a raczej to, co z niej pozostało po pożarze sprzed kilkudziesięciu lat, otoczone było drucianą siatką, a za nią rósł młodnik sosnowy. Drzewka były na tyle duże, że przesłaniały widok na znajdującą się wewnątrz polanę. Obeszliśmy ogrodzenie dookoła, ale płot był wszędzie wysoki i nigdzie nie dało się wejść na teren uprawy.
Małgosia szybko zauważyła, że gaśnie nadzieja w oczach jej taty na zobaczenie miejsca blisko związanego z jego rodziną, a znanego mu tylko z opowiadań. Wtedy kuzynka zawołała głośno: Pradziadku pomóż, daj jakiś znak!
To, co stało się moment później, zaskoczyło mnie, bo nie wierzyłam w skuteczność takiego wezwania. Z pobliskich zarośli wyfrunął spory ptak i lecąc wzdłuż płotu w pewnym momencie skierował się do środka młodnika. Jedynie chyba tylko Małgosia uwierzyła w to, że był to znak od pradziadka, bo pobiegła za nim, a my wszyscy ruszyliśmy za nią. Po kilkudziesięciu metrach rozpoznałam miejsce po stawku, który w dzieciństwie wykopał mój ojciec, więc byliśmy na właściwej ścieżce! Przez drucianą siatkę, w wąskim przesmyku między młodymi sosenkami widać było polanę porosłą zdziczałymi drzewami owocowymi. Byliśmy u celu, choć nie udało nam się tam wejść! Najszczęśliwszy był wuj Józef, bo spełnił swoje największe marzenie: poznał swoje „korzenie”! Dla jednych to może nic wielkiego, ot zwyczajna leśna polana. A dla innych miejsce drogie sercu, w którym mieszkał ukochany tato, którego zabrakło, kiedy syn dorastał!
Wuj odnalazł brakujące ogniwo, które połączyło go z jego dziadkami. My, ludzie, jesteśmy bardzo podobni do roślin. Roślina pozbawiona korzeni zazwyczaj umiera, nawet jeśli uda jej się uczepić gleby, to tylko egzystuje blisko jej powierzchni i mała przeciwność potrafi ją zniszczyć. Człowiek bez korzeni nie czuje się sobą i przez całe życie poszukuje tożsamości!

Komentarze

Dodaj komentarz