Leśni ludzie

Zapewne niektórzy słyszeli krążące po świecie opowieści o leśnych ludziach, którzy mieli być skrzyżowaniem człowieka z wilkiem albo niedźwiedziem. Opowiadano o nich jednak bardzo rzadko, jakby temat był wstydliwy albo niebezpieczny. Ale dlaczego tak było? Tego nie udało mi się dociec. Nikt z opowiadających nie nazwał ich co prawda wilkołakami, ale zapewne o nie chodziło, bo przedstawiano ich jako stwory podobne do człowieka, ale zarośnięte niemal pod oczy czarnym gęstym futrem. Przypisywano im czyny, które wywoływały ciarki na plecach. Chyba jednak komuś udało się umknąć z ich sideł, skoro ludzie dowiedzieli się o ich istnieniu.
Opowieści, które słyszałam jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku, mogły być inspirowane XIX-wieczną literaturą jarmarczną. Na prawie każdym odpuście można było znaleźć kram z takimi broszurkami, tłumaczonymi głównie z języka francuskiego. Czy pani, która opowiadała je wtedy, mogła te przekłady znać? Sądzę, że byłoby to możliwe, bo w młodości wiele pielgrzymowała, ale mam wątpliwości, czy w ogóle była osobą piśmienną. Mogła je też od kogoś usłyszeć, a potem opowiadała dalej, gdyż miała ku temu okazję. Często zapraszano ją z tego właśnie powodu na szkubanie pierza. Wśród znajomych mojej babci, którzy, podobnie jak ona, byli wychodźcami ze wsi w pierwszym pokoleniu i do miasta trafili za pracą, wiele było osób, które bardzo słabo znały język niemiecki, obowiązujący w czasach ich dzieciństwa i młodości. Odrobinę polskiego niektórzy z nich nauczyli się z modlitewników wydawanych m.in. w Mikołowie w drukarni Nowackiego, a nieco później także w mikołowskiej drukarni Karola Miarki starszego.
Przy okazji sprzątania strychu w domu moich krewnych natknęłam się na polskojęzyczną gazetę pochodzącą z lat trzydziestych. Pisano tam, że rzekomo pod koniec XIX wieku w Alpach spotkano małą grupę ludzi posługujących się dziwnym, nikomu nieznanym językiem. Była to matka i jej kilkunastu synów w różnym wieku. Brakowało tylko ojca chłopców. Podobno, o ile matka przypominała przeciętną białą kobietę, to jej synowie obrośnięci byli czarnym futrem i nie używali ubrań. Co się potem z tymi ludźmi stało, w artykule tym nie było nawet najmniejszej wzmianki. Po namyśle doszłam do wniosku, że artykuł był bardzo ogólnikowy, więc mogła to być zwykła „kaczka dziennikarska”, która miała za zadanie rozbudzić ciekawość czytelników tego magazynu. Ale mogło też być w tym trochę prawdy... W lasach, puszczach czy też górskich ustroniach znajdowali schronienie ludzie, którzy z powodu anomalii czy deformacji ciała po przebytych chorobach nie mogli żyć w ówczesnym społeczeństwie, które nie było w stanie tych wad fizycznych zaakceptować.
Zapewne przypominacie sobie, drodzy Czytelnicy, co pisałam o wzgórzu Ramża, leżącym niedaleko Orzesza. Powszechnie uważano, że na tym terenie grasował groźny zbójnik, ale czy tak było naprawdę? Istnieje jeszcze inna opowieść, która temu przeczy. Według niej w pobliżu Orzesza osiadł słynny śląski ród szlachecki Ramszowie (Ramsch). Jeden z jego członków miał podobno jedynego syna, który był kaleką. Kolana miał zwrócone do tyłu, zaś pięty ku przodowi. Szlachcic wstydził się ułomnego potomka, dlatego ukrył go w chałupie postawionej na wzgórzu Ramża. A żeby nikt tam nie zaglądał i przypadkiem nie poznał jego tajemnicy, rozpuścił w okolicy plotkę, że grasuje tam krwawy zbójnik. Jakby na potwierdzenie tego stanu rzeczy, w okolicy Orzesza można usłyszeć także inną historyjkę, o tym, jakoby jeden z Ramszów był dziwakiem i odludkiem i kazał odwrotnie podkuwać konie. Zaś inni przypisują ten „wynalazek” chudowskim zbójcom.
Czy leśni ludzie mogli istnieć naprawdę, czy też był to tylko ludzki wymysł, drodzy Czytelnicy oceńcie sami.

Ps. Jeżeli mi czas pozwoli, powrócę jeszcze do tego niezbyt popularnego w naszym terenie, ale ciekawego tematu.

Komentarze

Dodaj komentarz