Skutki libacji nad stawem

W ową pamiętną noc wyszli jednak z karczmy wcześniej, bo panien było mało i właściwie nie było z kim tańczyć. Nie omieszkali jednak zabrać ze sobą niedopitą wódkę i każdy niósł prawie pełną butelkę. Kiedy zbliżali się do Polokowego stawu, zauważyli, że ktoś rozpalił nad nim ognisko. Była pełnia, więc jasne światło księżyca oświetlało całą niemal okolicę. Wokół stawu niósł się zapach pieczonego mięsa, a przy ognisku siedział tylko jeden, niemłody już człowiek w myśliwskim stroju. Jako że mieli ze sobą poczęstunek, to bez żenady wprosili się na ucztę.
– Pokwolony panoczku, mogymy sie ku wom przisiednońć? – zagaił najśmielszy z młodzieńców Hanik. Choć był lekko zawiany, nie uszło jego uwadze, że gość siedzący przy ognisku skrzywił się nieco na takie powitanie.
– Gorzoła momy! – dorzucił Walek i wtedy myśliwy skinął głową na znak zgody.
Każdy dostał kawałek zajęczego mięsa na listku chrzanu, a chłopaki puścili w ruch kolejno swoje flachy: najpierw zrobił to Walek, a kiedy pokazało się w niej dno, swoją wydobył Czesław. Niedługo potem i Hanik musiał sięgnąć do swoich zasobów. Kiedy i ta butelka się skończyła, myśliwiec sięgnął ręką za siebie i postawił przed nimi gąsiorek miodu. Walek i Czesław rzucili się zaraz na ten napitek i pociągali jak smoki, dlatego po chwili padli na trawę i zaczęli chrapać. Pozostał tylko Hanik i myśliwy.
– Skond żeście som panoczku? Bo jakbyście byli stond, to jo bych was musioł znać, a jakoś sie wos przypomnieć niy poradza? – pytał zaciekawiony Hanik, choć lekko szumiało mu w głowie.
– Możnej my się już kaj potkali, ale jo sam miyszkom niydłogo. Umrził feszter ze Zabrzegu i jo pryiszoł na jego miejsce. Pódź napijymy sie, bo przeca yny my dwa łostali! I feszter wyciągnął tym razem z zanadrza piersiówkę pełną miętówki.
Hanik przyjął poczęstunek, ale miętówka była tak ostra, że młodzian od razu nieco przetrzeźwiał.
– Do Zabrzega je przeca daleko, chciało sie wom iś taki kawoł drogi? – Hanik zaczął badać swego rozmówcę.
– A coś ty chopie, policyjon jaki, że taki dochodzyni robisz? Tak mi sie spodobało i fertik! Napij sie!
– Niy gorszcie sie na mie panoczku, jo yno tak ze ciekawości... – Hanik nie dokończył tłumaczenia, bo poczuł, że owa piersiówka, którą trzymał w ręce, zaczyna wyczyniać jakieś dziwne harce. Spojrzał na nią i zdębiał! On trzymał w ręku wielką zieloną żabę! Stworzenie wyrwało mu się i skoczyło w trawę. Wtedy przeraził się tak bardzo, że zaraz całkiem wytrzeźwiał.
– Ło Boziczku, skim jo sie zadoł? – jęknął i spojrzał w kierunku, gdzie jeszcze przed chwilą siedział gospodarz tej nocnej imprezy. Ale jego już nie było. Światło księżyca wyraźnie podkreślało pusty pniaczek i ledwo tlące się ognisko.
Chłopaka strach obleciał po raz drugi, więc podniósł się z ziemi i rzucił budzić kolegów, ale żaden z nich nie miał zamiaru wstać i udać się do domu. Hanik nie zostawił ich jednak w biedzie, tylko posiedział przy nich do świtu, odmawiając różaniec. Dopiero poranny ziąb rozbudził jego kamratów na dobre. Szczękając zębami powlekli się w stronę zimnego już teraz ogniska. Obok niego stały trzy butelki po wódce zapełnione pod wierzch kozimi bobkami i dwie nieżywe, ale mocno zmaltretowane, zielone żaby.
Młodzieńcy ledwo dowlekli się do przysiółka i chorowali równo przez tydzień, a czym wymiotowali, to lepiej nie wspominać! Podczas tej nocnej uczty musieli pożreć wszystkie nieczystości, jakie od lat zalegały w tym zaniedbanym stawie. Kiedy doszli do zdrowia, długo spierali się o to, kim był ich nocny gospodarz. Pewne poszlaki wskazywały, że mógł to być utopek albo sam rogaty, bo on też lubił przybierać postać myśliwca.

Komentarze

Dodaj komentarz