Robaki zjadały go żywcem. Ruszyła sprawa Tuptusia

Na rozprawie nie stawił się właściciel psa, Andrzej K., oskarżony o znęcanie się nad zwierzęciem, ani jego synowa, Brygida K., która zawiadomiła służby o stanie Tuptusia. Termin kolejnej rozprawy wyznaczono na 22 sierpnia.


- Podeszłam zobaczyć, czy pies w ogóle żyje. Zapach wskazywał na to, że nie. Odchyliłam mu główkę, by przyjrzeć się ranom, i zobaczyłam kilka dziur, z których wychodziło robactwo – mówiła na rozprawie Joanna Gąska z Fundacji Jestem Głosem Tych, Co Nie Mówią, która brała udział w interwencji.


Konający pies – a raczej piesek, bo żywcem zjadany przez robaki zwierzak miał wówczas 4 miesiące – został odebrany właścicielowi we wrześniu 2018 roku. Miejscem interwencji Fundacji były Jankowice. O tragicznych losach Tuptusia Fundację poinformowała synowa właściciela pieska.

Interwencja w Jankowicach

Wolontariusze Fundacji Jestem Głosem Tych, Co Nie Mówią udali się natychmiast na miejsce wezwania, które miało miejsce 23 września 2018 roku. O godz. 15.00 na posesji pojawił się dzielnicowy ze Świerklan, asp.szt. Piotr Wolak. 


Właściciel pieska, Andrzej K., nie przyznał się wówczas do zaniedbywania swojego pupila. Utrzymywał, że pies uciekł i wrócił po trzech dniach chory, z metalową puszką zakleszczoną na głowie. Wolontariusze Fundacji podejrzewają, że Tuptuś miał tę puszkę na głowie przez 3 dni. Gdy przyjechali do Jankowic, właściciel właśnie przygotowywał się do zakopania psa żywcem - nawet nie ściągając puszki z jego głowy i nie sprawdzając, czy pies w ogóle żyje!

“Brud i smród”

Jak zeznał biorący udział w interwencji policjant, miejsce tej interwencji jest mu dobrze znane.

- Andrzej K. jest znany z nadużywania alkoholu. Praktycznie nie widuję go trzeźwego. Wszystkie pieniądze przeznacza na alkohol - mówił asp.szt. Piotr Wolak.

W budynku oprócz Andrzeja K. mieszka również jego synowa, Brygida K., oraz jej córka. Świadkowie opowiadają, że dom przypomina ruinę albo śmietnik: na zewnątrz rośnie wysoka trawa i piętrzą się odpady, posesja nie jest ogrodzona. Pies nie posiadał żadnej miski z wodą czy jedzeniem, ani legowiska czy budy, zatem był skazany na poszukiwanie pożywienia w okolicy.

Po interwencji w sprawie Tuptusia okazało się, że to nie jedyny przypadek znęcania się nad zwierzętami w tym miejscu. Posypały się kolejne wezwania.

- Wewnątrz domu, w jednym pokoju, znajdowały się 4, a potem 5 psów, szczury, królik, papuga, gołąb ze złamanym skrzydłem, dorosły kot oraz 3 małe kotki - mówiła Joanna Gąska.

Wszystkie zwierzęta pozostawały pod “opieką” Brygidy K. Wolontariusze przyznają, że gdyby nie ona, żadne z nich prawdopodobnie nie zdołało by przeżyć, ale warunki, w jakich były przetrzymywane w domu K., były tragiczne. Trzy małe koty znajdowały się w jednym transporterze i siedziały we własnych odchodach. Podczas tamtej interwencji Brygida K. zrzekła się ich na rzecz Fundacji.

Ratunek w ostatniej chwili

Według Fundacji, właściciel Tuptusia dopuścił do tego, by zwierzę konało przez 3-4 dni. Szczeniak nie był nigdy zabrany do weterynarza, nie miał żadnych szczepień.

Po interwencji 23 września, gdy Andrzej K. niechętnie zrzekł się szczeniaka na rzecz Fundacji, wolontariusze zrobili wszystko, by uratować Tuptusia. Zabrano go do lecznicy w Gliwicach. Leczenie trwało kilka miesięcy i kosztowało prawie 5 tys. zł., ale organizm małego pieska okazał się być silny. Tuptuś przeżył horror i wyszedł z niego praktycznie bez szwanku. Teraz ma nowy, kochający dom.

1

Komentarze

  • beata nawracka 27 lipca 2021 02:37takiego to tylko zatłuc

Dodaj komentarz