Nowe płuca cz. 2

Wtedy do Katowic został skierowany karnie młody niemiecki detektyw, któremu podwinęła się noga przy jakiejś grubszej politycznej sprawie. Młody człowiek chciał się koniecznie zrehabilitować i zajął się sprawą gorliwie. Jego ustalenia były następujące: skoro hutnik nie dojechał do Wrocławia, to musiał wysiąść gdzieś po drodze. Pociąg tej relacji zatrzymywał się tylko w kilku miejscach, ale tam nikt go nie widział, więc śledczy założył, że mężczyzna dotarł jednak do Wrocławia i tam należało go szukać.
Zamierzał zacząć od rozmowy z niemieckim medykiem, lecz tu się srodze rozczarował. Profesor opuścił willę na przedmieściu kilka tygodni wcześniej i udał się rzekomo do córki mieszkającej w Wiedniu. Po przejrzeniu osobistych akt lekarza, jakie znalazł w magistracie, detektyw nabrał wątpliwości. Wynikało z nich, że profesor nie posiadał rodziny, bo był starym kawalerem. O jakichkolwiek dzieciach nigdy nie wspominał.
Zdawało się, że sprawa utknęła w martwym punkcie, ale po kilku miesiącach na komisariat w Katowicach zgłosiła się żona zaginionego i opowiedziała o tym, że nieznany ofiarodawca przysłał jej z Niemiec sporą sumę pieniędzy. Dzięki niemieckiej poczcie udało się dojść, skąd dar ten został wysłany. Gorliwy śledczy pokojarzył dwa fakty: miejsce urodzenia profesora oraz miejsce wysyłki pieniędzy i tak znany medyk dostał się w ręce śląskiej policji. Profesora całkowicie pogrążyła relacja zakonnika. Przyciśnięty do muru, przyznał się do wszystkiego! Istotnie w piwnicy willi, którą wynajmował we Wrocławiu, odkopano zwłoki mężczyzny. Jego klatka piersiowa była rozcięta i brakowało w niej płuc, ale rodzina rozpoznała go po sporej charakterystycznej bliźnie na plecach. To był poszukiwany walcownik!
Na pytanie sędziego, dlaczego on, medyk, dopuścił się tak ohydnej zbrodni, lekarz odpowiedział, że nie czuje się winny, bo uczynił to z miłości dla innych ludzi i dla dobra nauki. Oznajmił, że gdyby go nie złapano, mógłby się stać dobroczyńcą ludzkości, gdyż bliski był odkrycia leku na tę straszną chorobę bez nazwy. Lekarza skazano na wieloletnie więzienie. Nie doczekał końca kary, bo umarł po paru latach odsiadki, ponieważ był już dość leciwy. Zabrał swoją tajemnicę ze sobą do grobu, dlatego do dziś nie wiadomo, czy rzeczywiście był bliski odkrycia nowego leku, czy też były to tylko marzenia chorej głowy.
Z tą sprawą wiąże się pewna do dziś nie wyjaśniona tajemnica: kto rzeczywiście był sprawcą tego mordu. Czy profesor krył kogoś zapewne znacznie młodszego od siebie, kto go przeżył? Jeśli tak, to kim był ten człowiek i dlaczego ruszyło go sumienie? Bo jak inaczej można wytłumaczyć fakt, że wdowa po walcowniku jeszcze przez kilka lat po śmierci profesora otrzymywała większe kwoty pieniężne. Nadawane były w różnych niemieckich miejscowościach. Nadawcy lub nadawców nie udało się ustalić, bo z każdej z tych miejscowości pieniądze wysłano tylko raz.

Ps. Podczas korekty tego tekstu i po jego kilkakrotnym przeczytaniu, przyszła mi do głowy dość niedorzeczna myśl. W zwłokach odnalezionych we Wrocławiu brakowało płuc. Czy stary, niemiecki lekarz mógł je przeszczepić komuś innemu? I czy ich stan był na tyle dobry, że biorca przeszczepu żył jeszcze przez dłuższy czas po śmierci profesora? Może warto się nad tym zastanowić?

Komentarze

Dodaj komentarz