Leo Grabowski był przed wojną najwyższym polskim żołnierzem, o ile nie w całej Europie / Zbiory Drewniokw
Leo Grabowski był przed wojną najwyższym polskim żołnierzem, o ile nie w całej Europie / Zbiory Drewniokw

Miał 224 centymetry wzrostu. W Rybniku oraz wszędzie tam, gdzie się pojawił wzbudzał ciekawość. Każdy chciał zobaczyć Leo Grabowskiego, olbrzyma ze Śląska.

Jego żywiołem były walki zapaśnicze i bokserskie. Toczył boje ze zmiennym powodzeniem na ringach oraz matach w kraju i za granicą. Sensacją okazała się jego walka na kąpielisku Ruda z czarnoskórym bokserem, który prawdopodobnie przybył na pojedynek aż ze Stanów Zjednoczonych.

- Leo był kuzynem mojego ojca. Mówiło się o nim: „olbrzym na glinianych nogach”. Bo miał ogromną siłę, lecz brakowało mu techniki i szybkości. Potrafił przegrać pojedynek ze zwinnym mikrusem – opowiada Kazimiera Barteczko, po pierwszym zmarłym mężu - Drewniok, a po drugim – Woryna. Synem uznanej malarki, autorki grafik drewnianych kościółków na Górnym Śląsku, ilustratorki książek jest Adam Drewniok, basista zespołu folkowego Carrantuohill. Tym sposobem muzyk z Rybnika także może powoływać się na dalekie pokrewieństwo z Leo Grabowskim.

Niczym rasowy wykidajło

Zarówno pani Kazimiera jak i Leo mieszkali w Radlinie. Posiadłość zwano „barteczkowcem”, od nazwiska właścicieli. Przy drodze do Wodzisławia Śląskiego i Rybnika stała wielofunkcyjna sala należąca do rodziny Barteczków. Tu odbywały się walki bokserskie między innymi z udziałem Leo Grabowskiego, który toczył pojedynki także na deskach w rybnickim Świerklańcu oraz na terenie dzisiejszego kąpieliska Ruda, gdzie była restauracja z podestem.

- Pamiętam pojedynek Leona z pewnym Murzynem, który zorganizowano na stadionie koło Rudy na początku 1939 roku. Grabowski często bywał w restauracji przy kąpielisku. Lokal znajdował się w miejscu, gdzie w styczniu 1945 roku Niemcy zastrzelili więźniów oświęcimskich, idących w Marszu Śmierci, a dziś stoi tam pomnik – wspomina 86-letni Bolesław Krupa. W restauracji, w niedziele i święta odbywały się zabawy taneczne z udziałem zespołów muzycznych.

- Mój ojciec grał na czterech różnych instrumentach w orkiestrze dętej, a potem rozrywkowej szpitala psychiatrycznego, która była dumą Rybnika. Niekiedy w lokalu dochodziło do bójek między podchmielonymi gośćmi. Kiedy jednak w środku był Leo, nikt nie próbował nawet wszczynać burd. Grabowski bowiem, niczym zawodowy wykidajło, brał takiego gościa za kołnierz i wyrzucał go z restauracji. Jego obecność gwarantowała spokój – dopowiada pan Bolesław.

- Wujka znam tylko z opowieści. Nikt już nie żyje z jego rodziny poza mną. Wiem, że podnosił też ciężary – mówi Stanisław Grabowski z Radlina, rocznik 1939.

Kuzyni i przyjaciele

- Leona znałam osobiście, pamiętam jak przez mgłę z dziecięcych czasów. Mieszkał w sąsiednim domu, gdzie jego rodzice prowadzili piekarnię. Marta i Stan Grabowscy mieli cztery córki i trzech synów. Rodzeństwo Leona było normalnego wzrostu, siostry raczej wysokie, bracia Karol i Jan nawet nieduzi. Tylko on wyróżniał się posturą. Miał bardzo długie ręce i nogi oraz wielkie dłonie. Nosił ogromne buty, wykonywane na miarę – wspomina pani Kazia.

Ojciec młodych Grabowskich przyjaźnił się z tatą przyszłej malarki, bo byli kuzynami i rówieśnikami. Matka Leona była wysoką, bardzo ładną kobietą - siostrą dziadka pani Kazi, pochodziła z domu Barteczków. Jakiś czas Grabowscy mieszkali w Rybniku, gdzie mieli ponoć restaurację.

Nogi wystające z łóżka

Leo w zasadzie był nieszczęśliwy z powodu olbrzymiego wzrostu. - Ponoć w wieku 10-12 lat mieścił się tylko w kolejarskim ubraniu ojca. Bo jego tato, oprócz prowadzenia piekarni, przez jakiś czas pracował też na kolei. Chodził w tym ubraniu do szkoły podstawowej w Radlinie II – mówi rybniczanka. Niestety, dzieci jak to dzieci dokuczały bardzo wysokiemu koledze, śmiali się z niego, a nawet wyzywały. - Gdziekolwiek się pokazywał, wytykano go palcami – przyznaje moja rozmówczyni.

Zachowało się zdjęcie, na którym Leo stoi z wyciągającą ręce do góry Kazią i swoją siostrą. - Przy wujku wyglądamy na nim jak krasnale – śmieje się malarka.

Na śniadanie zjadał 15 jeszcze ciepłych bułek albo cały bochenek chleba. Kiedy odwiedzał Barteczków, musiał spać w dwóch połączonych łóżkach, a długie nogi i tak mu wystawały.

Cały artykuł przeczytacie w środowych "Nowinach".

Galeria

Image alt Image alt Image alt
1

Komentarze

  • Żorzanka bohater artykułu 10 lipca 2019 12:10Nie wiem, czy idzie o tę samą osobę, ale starzy żorzanie wspominają, że w okresie międzywojennym, w żorskim młynie bywał mężczyzna nazwiskiem Grabowski, który potrafił unieść pod pachami dwa "cetnorowe" (100kg) worki z mąką i dorosłego mężczyznę wiszącego mu na plecach. Opowiadają też o dużych ilościach pożywienia, które zjadał i znacznej ilości mleka, które rzekomo wypijał.

Dodaj komentarz