Czy firma z Baranowic budowała baraki w Auschwitz? (ZDJĘCIA)

 

Ireneusz Stajer

Kiedy Fritz Ertl w latach 1928-1931 studiował w słynnej Szkole Wzornictwa Bauhaus w Dessau, Henryk Teichman prowadził firmę budowlaną w Baranowicach pod Żorami. Obaj panowie nie mogli się znać. W przyszłości ich drogi przetną się niespodziewanie. Ertl zaplanuje zabudowę obozu zagłady Auschwitz-Birkenau, a Teichman postawi tam pewną ilość baraków dla więźniów.

Tak twierdzi żorzanka Elżbieta Grymel. Ma ku temu mocne podstawy. Jej dziadek Paul (Paweł) Hrubesz (Hrubesch) dowiedział się o tym od... samego Henryka Teichmana. Hrubesz przez lata był najpierw gajowym, a później podleśniczym w Baranowicach. Pracował dla niemieckiej spółki Giesche, której większościowym udziałowcem została amerykańska korporacja Silesian-American Corporation (SACo). Firma zbudowała między innymi słynne dziś osiedla robotnicze Giszowiec i Nikiszowiec w Katowicach.

W Baranowicach była właścicielem przepięknie położonego pałacu rodu von Durant de Sénégas. W czasach pruskich baronowie ci pełnili urząd landratów (starostów) powiatu rybnickiego. Po przyłączeniu naszego regionu do Polski, opuścili Rzeczpospolitą. Nowym właścicielem posiadłości zostało Giesche SA.

Niemiecko - amerykańskie Giesche

- W posiadłości regularnie odpoczywali niemieccy i amerykańscy szefowie firmy. Gościł sam dyrektor generalny. Okolica była piękna, lasy ze zwierzyną łowną, stawy pełne ryb. Później te przysmaki trafiały na pański stół. Dziadek, jako podleśniczy organizował dla nich polowania – opowiada pani Elżbieta. Przyjeżdżali z Nowego Jorku przedstawiciele rodziny Harrimana, która także miała udziały w korporacji.

W okresie międzywojennym w Baranowicach prężnie działała firma Henryka Teichmanna "Przedsiębiorstwo dla budowli nad- i podziemnych. Fabryka wyrobów cementowych". - Prowadziła w Żorach wiele poważnych robót. Pisałem o niej w mojej książce o miejskich wodociągach i kanalizacji – mówi Jan Delowicz, pracownik muzeum. W drugiej połowie lat 20. ubiegłego wieku dostarczała magistratowi betonowe rury do skanalizowania Żor.

Domki Henryka Teichmanna

Stawiała również drewniane domki według nowoczesnych wówczas koncepcji architektonicznych. Ponoć Teichmann wzorował się na projektach Bauhausu. - Kilka domków wybudował dla służby i pracowników Giesche SA nad stawem Gaganiec w Baranowicach. W jednym mieściła się gajówka. Dziadkowie przeprowadzili się tam w styczniu 1939 roku, bo stara gajówka na Piekuczu była już w bardzo złym stanie. Wzniesiono też specjalny domek dla gości – zapamiętała moja rozmówczyni.

Były jednak kiepsko wykonane. - Przy ich budowie oszczędzano na drewnie. Dziadek bardzo narzekał, tak samo inni lokatorzy. Zimą ciężko było nagrzać w mieszkaniu - mówi pani Elżbieta.

Po wybuchu wojny kontrolę nad spółką Giesche przejął niemiecki komisarz wojskowy. Jak podaje Wikipedia, w 1940 roku naziści odsunęli amerykański zarząd spółki, wprowadzając w przedsiębiorstwie zarząd powierniczy. Do pracy wykorzystywano więźniów i robotników przymusowych.

Zmieniło się także to, że Baranowice przestali odwiedzać Amerykanie. Wszystko inne zostało po staremu. Przedsiębiorstwa należące do Ślązaków funkcjonowały dalej. Musiały pracować na rzecz Niemców. Alternatywą były więzienie lub obóz koncentracyjny. Firma Teichmanna również nie zaprzestała działalności. Podleśniczy Hrubesz był zobowiązany, tak jak przed wojną organizować polowania. Zjeżdżała się na nie nowa dyrekcja Giesche oraz nazistowscy dygnitarze. Jednym słowem śmietanka towarzyska władz okupacyjnych.

Oficerowie z trupią czaszką

- Dziadek opowiadał, że na polowania do Baranowic przyjeżdżali oficerowie SS w obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Bywał tu nawet komendant Rudolf Höss. W pałacu odbywały się hulanki. Potężna pijatyka. Podobno zalewali się wszystkim, ale najchętniej trunkami gatunkowymi. Mimo wojny, na stołach nie brakowało koniaków i francuskich szampanów – zaznacza żorzanka.

Paweł Hrubesz musiał pić z nimi. - Robił to bardzo niechętnie. Bał się, że po kieliszku powie coś za dużo i sam trafi do obozu. Nieraz przychodzili do babci różni ludzie. Prosili, żeby się wywiedzieć o swoich bliskich, czy są w Auschwitz. Dziadek próbował im pomóc. Oficjele mówili mało i niechętnie, nawet po dużej ilości wódki. Każdy z nich miał jednak ordynansów i adiutantów. Ci byli dużo rozmowniejsi. Jak tylko mógł, to się dowiadywał i przekazywał rodzinom – podkreśla Elżbieta Grymel.

Pili na umór

Imprezy urządzono w specyficznym entourage`u. Wśród poustawianych w pałacu donic z palmami i fokusami. Przez paręnaście godzin SS-mani z obozu mogli "odpocząć" od swej zbrodniczej roboty w Auschwitz. Poczuć się, że są na wczasach w Maroku albo Egipcie. - Dziadek opowiadał, choć zwierzał się niechętnie, że chlali na umór. Podejrzewam, że zapijali obozową traumę. Czasem ktoś zaczął głośno gadać o tym, co dzieje się w Auschwitz, szlochać jak dziecko. Dziadek mówił, że lepiej było tego nie słuchać, bo to mogło się źle skończyć – wspomina żorzanka.

Na tych spotkaniach miał bywać Henryk Teichmann. - Pracował wówczas poza Żorami. Dziadek znał go osobiście jeszcze z czasów przedwojennych. Jednego razu zapytał Teichmanna: "kaj teraz robisz?". Odpowiedział po cichu: "wiysz kaj, u tych co tu byli na zomku". Dał do zrozumienia, że buduje baraki, choć nie wymienił nazwy Auschwitz-Birkenau – przyznaje moja rozmówczyni. Paweł Hrubesz spotkał jeszcze Henryka Teichmanna jeszcze kilka razy przed "wyzwoleniem".

Dzień po "wyzwoleniu"


Dzień po wejściu wojsk sowieckich do Żor, 25 marca, podleśniczy ubrał mundur służbowy i ruszył do swych nadrzędnych władz w Jaśkowicach koło Orzesza. - W Żorach pełnych sowieckich żołnierzy, nikt go nie niepokoił. Został zatrzymany dopiero na ulicy Mikołowskiej przez czerwonoarmistów z czołgiem. Nie bardzo mógł się z nimi dogadać, bo nie znał rosyjskiego. Dowódca umiał po niemiecku. Wziął dziadka na bok i mówi, żeby wracał do domu. Bo kawałek dalej, w kierunku Woszczyc stacjonują "mongoły", którzy nie gadają w żadnym europejskim języku. "Jak pana nie zastrzelą, to gdzieś wywloką" - powiedział Rosjanin – kontynuuje Elżbieta Grymel.

Hrubesz zlekceważył ostrzeżenie. Pomyślał: "co mogą zrobić żołnierze tutejszemu, który przed wojną był obywatelem Rzeczpospolitej". Ruszył dalej, nie przez Woszczyce, ale lasem do potoku Jesionka. Świetnie znał okolicę. Kiedy wyszedł na drogę w Zawadzie, złapali go Rosjanie. Ci nie znali niemieckiego.

- Zaprowadzili dziadka na dworzec kolejowy w Jaśkowicach i załadowali do wagonu towarowego. Było w nim już sporo ludzi. Drzwi zabili deskami. Potem przez tydzień pociąg kursował po całym regionie, w różne przedziwne strony. Dziadek dobrze znał nie tylko Śląsk, bo wszędzie jeździł na polowania. Przez szpary widział, że skład zajechał do Chorzowa, a nawet Sławkowa. Wszędzie czerwonoarmiści wyłapywali ludzi, których prowadzili do wagonów. Nieszczęśnicy załatwiali się w środku. Byli głodni. Czasem żołnierze wrzucili coś do jedzenia – oznajmia moja rozmówczyni.

Teraz jesteśmy kwita

Pociąg zatrzymał się na dworcu w Raciborzu. Powoli się ściemniało. Przez szczelinę Hrubesz zauważył idącego... Teichmanna. - Dziadek zawołał go cicho po imieniu z dwa – trzy razy. Usłyszał. Zapytał: "kto woła?". Musieli uważać, bo na zewnątrz przechadzała się rosyjska wachta. Teichmann obiecał pomóc – mówi pani Elżbieta.

Wieczorem przytaszczył gąsior z samogonem. Przekupił strażnika, który odchylił jedną deskę. Barczysty Hrubesz ledwo przecisnął się na drugą stronę. Okrył ziomka długim sowieckim płaszczem wojskowym i ukryli się w zniszczonej kamienicy.

- Wyprowadził dziadka na pola za Raciborzem. "Teraz jesteśmy kwita" - oświadczył. Okazało się, że Paweł uratował mu kiedyś d.... Nigdy nie powiedział w czym mu pomógł. Teichmann był zagadkową osobą. Jak udało mu się bez problemu przejść z dziadkiem wszystkie sowieckie posterunki? – pyta żorzanka. Hrubesz zastał w Baranowicach spaloną gajówkę oraz pozostałe domki.

To nie był Teichmann

Po wojnie Teichmann nie pokazał się już w rodzinnej wsi. Ktoś go ponoć widział na targu w Żorach. Niektórzy mieszkańcy odgrażali mu się, nazywając go z przekąsem "Eichmannem". Poza ewentualną budową baraków, do czego właściciel baranowickiej firmy został przymuszony, nie uczestniczył w tym zbrodniczym programie.

- Podobno komuniści szukali go po wojnie. Od jednego ze znajomych dowiedziałam się, że ukrywał się u jego ciotki w Studzionce koło Pszczyny. Inna wersja brzmiała, ze został schwytany i był sądzony w Niemczech. Okazało się jednak, że to nie był on. Ponoć prawdziwy Teichmann poszedł na swój proces i zobaczył na ławie oskarżonych zupełnie kogoś innego – zastanawia się Elżbieta Grymel.

Na ulicy w Chicago

W latach 60. pewien mieszkaniec Warszowic spotkał Henryka Teichmanna w... Chicago. - Opowiedział mi o tym mój wujek (brat ojca), Ambroży Hrubesz, zakonnik ze zgromadzenia pallotynów. Na ulicy w najbardziej polskim mieście w Ameryce, ktoś zawołał przebywającego w Stanach Zjednoczonych mieszkańca Warszowic po imieniu: "Franciszek". Odwrócił się i zobaczył posiwiałego Henryka Teichmanna. Rozmawiali ze sobą – mówi żorzanka. Przez pewien czas baranowicki przedsiębiorca miał także przebywać w... Izraelu. - Nie zdziwiłabym się, gdyby miał związki z Mossadem – kiwa głową pani Elżbieta. Wszak ulubieniec Hitlera, podpułkownik Waffen-SS Otto Skorzeny pracował po wojnie dla izraelskiego Mossadu.

- Nie słyszałam o firmie Henryka Teichmanna. Baraki obozowe budowali głównie sami więźniowie. Ale zatrudniano też przedsiębiorców. Wiem o firmie Huta Hoch u z Wrocławia, która miała oddział w Katowicach, oraz Josefa Kluge`go z Gliwic – powiedziała nam Dorota Kuczyńska z biura prasowego Miejsca Pamięci i Muzeum Auschiwtz-Birkenau.

 

Odsłonić pełną prawdę

Prosimy o kontakt wszystkich, którzy wiedzą cokolwiek o działalności podczas niemieckiej okupacji oraz po wojnie Henryka Teichmanna z Baranowic, dziś dzielnicy Żor. Mam nadzieję, że pozwoli to odsłonić całą prawdę, związaną z firmą i osobą właściciela. Można dzwonić pod nr tel. redakcyjnego 32 422 13 50 albo pisać na adres e-mailowy ireneusz.stajer@nowiny.rybnik.pl.

Do tematu wrócimy w środowych „Nowinach”.

Galeria

Image alt Image alt Image alt Image alt
1

Komentarze

  • supermek2684 TAK NIEMCY PONAD WSZYSTKO I SMIERC OBOZOWA 11 września 2019 19:36NIEMIECKA TYRANIA SS GESTAPO I OBOZY KZ KACETY NIEMIECKIE TAK RASA PANOW

Dodaj komentarz