Legenda o jankowickiej studzience


Chłopca zatrzymano na noc na plebani, a wczesnym rankiem wyruszył z nim w drogę powrotną jedyny rybnicki wikary, młody ksiądz Walenty (w niektórych opowieściach ma na imię Wojciech). Ksiądz ubrany w szaty liturgiczne jechał konno. Hostię, którą niósł do chorej, schował na piersi w specjalnym futerale zw. bursą. Przed nim biegł chłopiec, wskazując drogę. Do wioski nie było już daleko, wystarczyło jeszcze przebyć las, który rysował się na horyzoncie. Wtedy chłopak zauważył, że zbliża się do nich gromada zbrojnych. Krzyczeli coś w jakimś dziwnym, obcym języku i wymachiwali bronią. Ksiądz nie miał wątpliwości, kogo spotkał na swej drodze.
Z całą pewnością była to jedna z „kup husyckich”, o których było głośno w okolicy, spalili bowiem kilka dworów i przydrożnych kapliczek. Młody kapłan nakazał Ignasiowi, żeby szybko ukrył się w lesie, sam zaś pogalopował w stronę pobliskiego wzgórza, na którym rósł wielki dąb. Zauważył, że wysoko pod konarami znajduje się w nim dziupla. Tam wsunął naczynie z hostią i pognał do lasu. Prześladowcy podążyli za nim. Dopadli go w stromym wąwozie. Kilka dni później jego zmaltretowane ciało pochowali chłopi z wioski Ignasia. Kiedy sytuacja nieco się uspokoiła, dano znać o wszystkim do Rybnika, skąd wyruszyła procesja po ciało męczennika. Niestety w miejscu wskazanym przez chłopów go nie znaleziono, ale za to z wykopanego otworu wytrysnęło źródełko. Uznano to za cud i zaniechano dalszych poszukiwań. Tak więc miejsce pochówku świętobliwego kapłana pozostaje tajemnicą do dziś.
Cała ta historia miała jednak ciąg dalszy. Osieroconego Ignasia przyjęła na swój dwór jankowicka dziedziczka. Chłopiec pasał owce na wzgórzu koło dębu. Ilekroć wspiął się na niego, mimo woli zaczynał wygłaszać kazania. Wieść o tym doszła do uszu rybnickiego proboszcza, który postanowił to sprawdzić. W obecności dziedziczki i kilku innych osób, które miały być świadkami w tej sprawie, przybył na wzgórze. Informacja się potwierdziła, chłopiec mówił jak natchniony duchowny, ale kiedy zszedł na dół, zachowywał się jak niepiśmienny pastuszek. Cała siła tkwiła więc w dębie. Po dokładnym obejrzeniu świadkowie odkryli dziuplę osnutą pajęczyną i zamieszkałą przez pszczoły. Po oczyszczeniu okazało się, że na jej dnie znajduje się nietknięta hostia. Ze czcią zaniesiono ją do rybnickiego kościoła, zaś w samych Jankowicach zbudowano później kościół pod wezwaniem Bożego Ciała. Jeszcze niedawno pokazywano stary dąb rosnący na wzgórzu koło szybu IV kopalni Jankowice, twierdząc, że jest to ten sam, w którym ukryta była hostia.
Zapewne jest w tej legendzie ziarnko prawdy, bo w naszej okolicy szczególnym sentymentem cieszyły się zawsze imiona Walenty i Ignacy. Ludzie często odwiedzają wąwóz ze źródełkiem nad którym postawiono kapliczkę. Wiele osób uważa, że jego woda ma leczniczą moc. Zaś moja babcia nigdy nie pozwoliła zabijać pszczół i pająków, twierdząc, że należy szanować „gadzinę”, która skryła Ciało Pana Jezusa przed złymi ludźmi.

Tyle przechowała ludzka pamięć, więcej o tym wydarzeniu napisał Karol Miarka w książeczce pod tytułem „Husyci na Górnym Śląsku”. Niniejszy tekst został przeze mnie napisany w latach 80. ubiegłego wieku.

Komentarze

Dodaj komentarz