Zly los czy wolny wybo5r
Zly los czy wolny wybo5r



Dworzec PKP to jedno z miejsc w Rybniku, gdzie zimą można spotkać bezdomnych. Są zaniedbani, brudni, często nietrzeźwi, a ich zachowanie pozostawia wiele do życzenia. Zaczepiają prawie każdego, prosząc choćby o złotówkę. Niektórym jest ich żal, inni wcale się nie litują, twierdzą, że ci ludzie i tak przepiją każdy grosz. Osoby pracujące na dworcu nie mogą jednak się oddalić, więc codziennie patrzą na to, jak te osoby staczają się na dno. – Bezdomni to jest problem i PKP powinny coś z tym zrobić – stwierdza Kinga, która prowadzi kiosk na dworcu. Najgorsza jest zima, bo ci ludzie nie mają się gdzie podziać, więc przychodzą na PKP, gdyż tu jest ciepło.Przykre sąsiedztwoSąsiedztwo bezdomnych nie jest jednak przyjemne. – Nieładnie pachną, są oberwani, czasem się biją, a nawet kradną słodycze z kiosku. Nieraz trzeba wzywać policję kolejową. Sokiści ich wyprowadzą, ale oni po jakimś czasie wracają – żali się Kinga. Jej zdaniem bezdomność to wybór tych ludzi. Widuje ich codziennie i stwierdza, że myślą tylko o tym, żeby coś wypić. Wie, że niektórzy mają domy, emerytury czy inne dochody i nie muszą wieść takiego życia. Po chwili przypomina sobie jednego bezdomnego, którego los utkwił jej w pamięci. Był starszy, schorowany i ledwo dawał sobie radę. Pojawił się w zimie, boso, bo nie miał butów. Wszystkie rzeczy trzymał w reklamówce. – Było mi go żal i czasami częstowałam go herbatą. Potem gdzieś zniknął. Pewnie zmarł – zastanawia się Kinga.Monika również sprzedaje prasę na dworcu. Gdy słyszy o bezdomnych, od razu pyta, czy chodzi o tych, którzy sami wybrali taki los, czy o takich, którzy nie mieli wyboru. Monika mówi, że tych drugich nie spotyka się na dworcu, bo oni nie chcą wieść takiego życia. Spotyka się jedynie tych, dla których bezdomność to sposób na życie. – Mnie bezdomni nie przeszkadzają, jeżeli są kulturalni i umieją się zachować, ale trudno znaleźć tu takich. Niektórzy z nich nawet nie wychodzą na zewnątrz, żeby załatwić swoje potrzeby – oburza się Monika. Zaraz jednak dodaje, że wśród bezdomnych zdarzają się porządni ludzie. Doskonale pamięta młodego człowieka, który nie pasował do reszty kloszardów. Spał na dworcu, ale starał się wyglądać schludnie. Kilka razy w tygodniu chodził do noclegowni, aby się wykąpać i wyprać ubranie. Był miły i uczynny, zawsze służył innym pomocą.Tylu ich było– Na tyle cieszył się sympatią pań, które pracują w kasach biletowych, że częstowały go kawą, ale od dawna się nie pojawia. Brakuje mi go. Miło było, gdy przychodziłam do pracy, a on zawsze mówił: dzień dobry – wspomina Monika. Kloszardzi z dworca są dobrze znani pani Teresie, która pracuje w toaletach. Nieraz z nimi rozmawiała, a niektórzy opowiadali jej swoje losy. – Przewinęło się tu tylu bezdomnych, niektórzy nawet się tu wykończyli. Nie dziwię się, bo często, jak nie mają na wódkę, to piją denaturat. Jednak pomagam im, bo zawsze trzeba być człowiekiem. Nie daję im pieniędzy, ale nieraz już np. gotowałam im wodę, gdy chcieli zrobić sobie jakąś zupkę w proszku – mówi pani z toalet.Jak wspomina, jeden bezdomny zbierał puszki, a ponadto miał rentę i świetnie sobie radził. Był jedynakiem. Miał dom, mieszkał z rodzicami i pracę w kopalni. Był jednym z tych górników, którzy wzięli odprawę i odeszli. Potem nie podjął żadnej pracy, tylko zaczął pić. Podczas jednej z imprez sąsiad namówił go, żeby sprzedał dom i kupił sobie mieszkanie w bloku. Ponieważ jednak wszystkie transakcje opierały się o bufet, został oszukany i wylądował na bruku. – Szkoda go, bo był miły i nigdy od niego złego słowa nie usłyszałam. Był bezdomnym około 2,5 roku. Zmarł niedawno, mając 38 lat – opowiada pani Teresa. Zupełnie inne zdanie na temat bezdomnych ma pan, który pracuje na parkingu nieopodal stacji kolejowej.Zniknął po Wigilii– Ja bym zrobił z nimi porządek tak, jak robili Hitler czy Stalin, i od razu byłby spokój – stwierdza parkingowy. Pani Teresa tymczasem wspomina, że wśród bezdomnych zobaczyła nawet swojego znajomego. Mówił jej, że żona wyrzuciła go z domu, ale nie powiedział, dlaczego. Początkowo dbał o siebie. Miał swój ręcznik i przychodził tutaj się golić. Starał się nie pić. – Jednak z czasem to się zmieniło. Sięgnął po alkohol, stał się zaniedbany. Miał 41 lat, a wyglądał na 80. Podupadł na zdrowiu, nie był w stanie nawet chodzić. Stracił się w zeszłym roku zaraz po Wigilii – wspomina pani Teresa. Z dworca idę do jadłodajni dla bezdomnych. Wchodząc tu, człowiek zastanawia się, gdzie jest, bo czysto tu i przytulnie. Widać tylko schludnie ubranych mężczyzn, którzy popijając kawę, oglądają telewizję. To bezdomni czy nie?Jednym z nich jest pan Janusz. Skończył 63 lata, ale wygląda na starszego. Z początku nie chciał rozmawiać, ale potem zaczął opowiadać o sobie. Jest bezdomny od ośmiu lat. Nigdy nie sądził, że spotka go taki los. Kiedyś był kimś, a teraz jest nikim. Matka miała ich czworo i wychowywała dzieci sama, bo ojciec zginął na wojnie. W domu było ciężko, więc skończył tylko siedem klas szkoły podstawowej i zaczął pomagać matce. Właściwie od małego jej pomagał. Dzięki temu rodzeństwo mogło się wykształcić i w domu zawsze było co jeść. Potem zaczął uczyć się gry na harmonijce ustnej. Nie poszedł do żadnej szkoły, był samoukiem, miał talent. W wieku 16 lat zaczął grać na gitarze. Początkowo pożyczał instrument od kolegów, a potem miał już własną gitarę. Dostał ją w prezencie.Przeszłość z gitarą– Na sylwestrze 1959 roku zagrałem na niej swój pierwszy poważny występ. To było coś – wspomina pan Janusz. Gdy miał 18 lat, zatrudnił się w kopalni. Potem pracował tam, gdzie grał, bo, jak podkreśla, muzyka była dla niego najważniejsza. Grał po dansingach, w klubach, gdzie się dało. Najbardziej lubi utwory zespołów The Beatles i The Shadows. Wszystko się skomplikowało, gdy ktoś go napadł i połamał mu palce. Przestał grać, bo już nie był w stanie. Jak mówi, skończyła się muzyka, skończyła się praca. Była tylko dorywcza. Utrzymywała go matka. Jak ona się straciła, to zaczęło brakować wszystkiego. Nie miał na jedzenie i opłaty, więc stracił mieszkanie. Teraz nocuje kątem u kolegi. Zimą przesiaduje w jadłodajni, a latem w parku. Żyje z tego, co dostanie z opieki społecznej.– Trzy razy starałem się o rentę w ZUS-ie, bo jestem chory na kręgosłup i nie dosłyszę na jedno ucho, ale nic nie wskórałem. Jeżeli ktoś ma pecha, to dostanie cegłą w drewnianym kościele – mówi pan Janusz. Nigdy się nie ożenił, ale ma dorosłą córkę, którą czasem odwiedza. Ma też psa, którego przygarnął z ulicy. Twierdzi, że takie psy są najwierniejsze. – Życie ułożyło mi się tak, jak ułożyło. Jest jeszcze moja muzyka, wciąż dla mnie ważna. Jestem już jednak za stary na to, aby cokolwiek zmienić – kończy pan Janusz. Jeden z mieszkańców Rybnika, który ma na imię Michał, uważa, że bezdomni to męty społeczne. Jak jednak zastrzega, myśli tak jedynie o tych, którzy śpią na dworcu czy w parkach, bo oni zapracowali sobie na to określenie swoim postępowaniem.Tak im wygodnie– Oni nie chcą zrobić porządku ze swoim życiem, bo tak im wygodniej. Jest wiele ofert pracy, których nie chcą podjąć inni, więc na początek byłoby to dla nich dobre. Ponadto są noclegownie, ale tam wejdą tylko ci, co są trzeźwi, a ci z dworców i parków nierzadko nadużywają alkoholu. Prawdziwy bezdomny, czyli ten, który nie ma nic nie z własnej winy, raczej próbuje coś zmienić, bo ma świadomość, że stracił coś ważnego – uważa rybniczanin. Z kolei Paweł uważa, że bezdomni to tacy sami ludzie jak inni. Można wśród nich spotkać osoby inteligentne i wykształcone, bez żadnej szkoły i szans na pracę, uzależnione od narkotyków i alkoholu, ale także wolne od nałogów. Część miała pecha, inne są bezdomne z wyboru.– Nie chcą iść do pracy, bo otrzymują pomoc, która wystarcza im na przeżycie – uważa Paweł. Mówi, że nie przeszkadzają mu bezdomni, o ile dobrze się zachowują. Poza tym uważa, że wsparcie jest za małe, skoro jest aż tyle osób bez dachu nad głową. Wydaje mu się jednak, że tu pomoc nigdy nie będzie wystarczająca, a zbyt duża może nieraz zaszkodzić. – Czasem daję tym ludziom parę groszy na bułkę, ale nie wierzę w to, że pójdą one na ten cel. Mam jednak nadzieję, że nie finansuję kolejnej butelki taniego wina – zastanawia się Paweł. Według Ani, studentki, nie wolno wyrzucać tych ludzi na margines, bo oni różnią się od nas tylko tym, że nie mają domu. Dlatego np. zawsze powinno wystarczać dla nich miejsc w noclegowni.Brak pomysłu– Żal mi ich, bo to przecież ludzie, choć wiodą takie życie. Jeżeli poproszą o coś do jedzenia, to nigdy im nie odmawiam. Jeśli jednak chcą pieniędzy, nigdy ich nie daję, bo wiem, że pójdą one na wino – mówi Ania. Magda, która dojeżdża do Katowic, codziennie styka się z bezdomnymi. Wolałaby ich unikać, bo chce w normalnych warunkach czekać na pociąg. Prawdziwy koszmar podróżni przeżywają zimą, bo bezdomni robią sobie wtedy sypialnię z PKP. Praktycznie wiszą na kaloryferach, brudni i śmierdzący. – Uważam, że ludzie odpowiedzialni za sprawy społeczne powinni jakoś rozwiązać ten problem. Niestety nikt nie ma tu dobrego pomysłu – mówi z oburzeniem Magda.Strażnicy miejscy nieraz mieli do czynienia z bezdomnymi, szczególnie zimą. Zdarza się, że rybniczanie dzwonią do nich, że gdzieś przebywają bezdomni i należy im pomóc, gdyż trzyma mróz. – Nigdy nie jesteśmy obojętni na takie sygnały, bo bezdomni to też ludzie. Zdarza się, iż odrzucają nasze wsparcie, choć jest wielki mróz. Wówczas muszą podpisać oświadczenie, że nie chcą pomocy – mówi Stefan Jarząbek ze straży miejskiej. Stróże porządku interweniują również wtedy, gdy bezdomni np. piją alkohol w miejscach publicznych lub zachowują się w sposób naganny. – Zwykle jednak ci ludzie nie stanowią zagrożenia dla mieszkańców i nie mamy z nimi zbytnich kłopotów – dodaje strażnik.Każdy inny– Każdy człowiek jest inny i to samo dotyczy bezdomnych. Pomagamy im w miarę możliwości – mówi Edyta Wąsowicz, kierownik zespołu ds. bezdomności w OPS-ie. Jak dodaje, ci, którzy korzystają z jadłodajni i noclegowni, są przeważnie czyści, jednak są też zaniedbani, którzy nie chcą się zmienić. – Trzeba mieć do nich dużo cierpliwości, bo raz są mili, a następnego dnia już nie – opowiada Edyta Wąsowicz. Jak dodaje, przyczyn bezdomności jest wiele. Mogą wynikać z syndromu samotności albo nieporadności. W większości to ludzie po podstawówkach czy zawodówkach, ale zdarzają się też osoby z wykształceniem wyższym. Są pijący, jak i tacy, którzy nie mają tego problemu. – Tu nie ma żadnych reguł. Bezdomność może dotknąć każdego z nas – podsumowuje Edyta Wąsowicz.

Tekst i zdjęcie: KATARZYNA MARCOL

Podpis: W parku obok rybnickiego dworca PKP nigdy nie brakuje bezdomnych. Żaden nie chciał pokazać twarzy

Komentarze

Dodaj komentarz