Zespół Kroke
Zespół Kroke

Wystąpicie w Rybniku na Festiwalu im. Henryka Mikołaja Góreckiego U Źródeł Sławy. Źródła to chyba słowo-klucz Waszego muzycznego życia.

Tak, zdecydowanie. Źródłami określiłbym to, skąd pochodzimy, czyli raczej Kraków, Kazimierz... Ten moment, kiedy zaczęliśmy grać. Był to początek lat 90., czas przemian w Polsce, moment odkrywania żydowskiego Kazimierza w Krakowie, odkrywania tamtej kultury, ale też muzyki cygańskiej, bałkańskiej, polskiej muzyki w szerokim znaczeniu - także tej kresowej. Źródłami określiłbym też to, czego nauczyliśmy się, czyli muzyki klasycznej, muzyki improwizowanej.

 

W swoich początkach graliście koncerty uliczne, knajpniane...

Jedną rzecz sprostuję. Owszem, zaczynaliśmy na ulicy i graliśmy tam bardzo często. Wtedy nawet sporo pieniędzy tam zarabialiśmy. Ale nie było koncertów w knajpach. Kazimierz sprzed prawie 30 lat był zupełnie inny, wtedy nie było tam niczego - ani jednej restauracji, ani jednej knajpy. I wtedy my zaczęliśmy grać w miejscu, które najpierw było galerią Ariel, potem przekształciło się w kawiarnię - herbaciarnię. Więc to były koncerty przy obrazach, przy herbacie, wtedy nawet nie serwowano tam alkoholu. Te koncerty miały niesamowity klimat... My tam zaczęliśmy grać zimą, na Szerokiej nie było nawet latarni. Gdzieś tam tliło się jedno światełko, w środku siedziała grupa 20 może osób, słuchająca koncertu...

 

Czy to właśnie w trakcie jednego z takich koncertów zobaczyła Was żona reżysera Stevena Spielberga?

Tak, wtedy na Szerokiej był plan filmowy, na którym kręcono likwidację getta. Dużo ludzi przychodziło wtedy na herbatkę, a jak był afisz o koncercie, to również na nasz występ. Podczas jednego z takich koncertów poznaliśmy Kate Capshaw, żonę Stevena Spielberga. Co ciekawe, "Lista Schindlera" powstawała niejako obok "Parku Jurajskiego", który reżyser miał zakontraktowany. A jemu strasznie zależało na "Liście", więc kręcił ją osiem godzin dziennie, potem osiem godzin montował zdalnie "Park", potem spał... Czekaliśmy na to spotkanie z nim do maja, do momentu zakończenia zdjęć w Polsce.

 

I wtedy właśnie Pan go zignorował....

Ariel był miejscem przyciemnionym, koncerty odbywały się w półświetle. W połowie koncertu marzyłem o tym, żeby się czegoś napić i zapalić papierosa na zewnątrz. Wiadomo, człowiek jest wręcz przybity gwoździem do swojego uzależnienia. Wychodziłem więc i ktoś mnie w przejściu zaczepił. Zaczęliśmy rozmawiać, ten człowiek pytał o muzykę, mówił ciekawe historie... Ale ja wciąż z tyłu głowy miałem tego papierosa. I poprosiłem tego człowieka: Stary, czy możemy dokończyć tę rozmowę po koncercie, bo ja marzę o tym, żeby chwileczkę odpocząć i zapalić sobie papierosa. Na co gość odpowiedział: Jasne, to ja zapraszam na jakąś wódeczkę po koncercie. I w tym momencie podszedłem do kolegów, mówiąc: Chłopaki, dajcie mi jakiegoś papierosa, bo muszę sobie zapalić. A oni do mnie: Stary, jak było ze Spielbergiem? Ja pytam: Z jakim Spielbergiem, co wy w ogóle mówicie? Usłyszałem: Nie zgrywaj głupa, właśnie rozmawiałeś ze Stevenem Spielbergiem! Pomyślałem: To go wysłałem na wierzbę za papierosa. Ale faktycznie po koncercie ta rozmowa się odbyła i rzeczywiście była niesamowita. Jeśli pozwolisz mu rozmawiać, patrzy na sztukę tak wielowątkowo, że jest to niezwykle pouczające, rozwijające.

 

To zaowocowało tym, że zagraliście na polskiej premierze "Listy Schindlera" i na uroczystości dla Żydów, ocalałych z "Listy".

Najpierw zostaliśmy zaproszeni do Jerozolimy, żeby zagrać koncert dla wszystkich ocalałych z Listy Schindlera. Było to spotkanie aktorów odtwarzających postaci i prawdziwych postaci historycznych. Nazajutrz kręcono ostatnie sceny, które pojawiły się w filmie. Chodzi o fragmenty, kiedy aktor i jego bohater kładą kamień na grobie Schindlera w Jerozolimie. Potem faktycznie zagraliśmy przed premierą "Listy Schindlera" w Krakowie. Spielberg zagrał z nami wtedy na klarnecie. Reżyser przekazał potem naszą kasetę Peterowi Gabrielowi, ale to temat na inny wywiad...

 

Kończąc tę rozmowę, nie sposób pominąć Henryka Mikołaja Góreckiego, który urodził się niedaleko Rybnika...

Nie wiem, czy wiesz, że "Symfonii Pieśni Żałosnych" Góreckiego słuchali kierowcy ciężarówek, jeżdżący po Stanach Zjednoczonych. Bo płytę z tą muzyką sprzedawano na stacjach benzynowych! Wyobraź sobie chłopaków, którzy jadą po kilka tysięcy mil, i dzielą się przez radio: Słuchaj, jaka to muza jest! Genialne po prostu.

Dla rybnickiej publiczności przygotowaliśmy coś specjalnego - miniaturkę utworów Henryka Mikołaja Góreckiego. Będziecie mieli u siebie premierę, serdecznie zapraszamy!

 

Rozmawiał: Adrian Karpeta

 

Komentarze

Dodaj komentarz