Wołkowicz przypomniał w rozmowie z PAP, że o jesiennej fali zachorowań mówiło się już dawno, więc notowane ich wzrosty były spodziewane. Zauważył też, że skala wzrostu jest dość duża w całej Europie. "Może być niestety tak, że w bliskiej perspektywie rekord będzie gonił rekord" - ocenił mikrobiolog.
Jego zdaniem to, że sytuacja w związku z koronawirusem się rozwija, jest naturalną koleją rzeczy. "Musimy się z tym liczyć, że w najbliższym czasie może być gorzej" - dodał.
Jak jednak przekonywał, w tej chwili mamy większe moce przerobowe choćby w kwestii diagnostyki. "Ten system został mocno dopracowany od czasu wiosny, gdy wszyscy na świecie dopiero orientowali się w ogóle, jak badać tego wirusa" - wskazał mikrobiolog.
"Teraz jesteśmy lepiej przygotowani i lepiej znamy tego wirusa. To bardzo dobrze, ale teraz też musimy się mierzyć z dużo większymi problemami" - zauważył. "Wydaje się, że sam wirus może też stawać się coraz bardziej zakaźny ale równocześnie coraz mniej groźny. Taki mechanizm jest w biologii normalny, a mechanizmy ewolucji sprzyjają właśnie selekcji wariantów patogenu, które poprzez mniejszą zjadliwość sprzyjają jego rozprzestrzenianiu się" - mówił.
Wołkowicz wyraził nadzieję, że sytuacja nie stanie się na tyle poważna by musiał być rozważany drugi lockdown na kształt pierwszego. Jak jednak zauważył - "zanim rozpoczęłoby się wprowadzanie mocnych restrykcji gospodarczych, to można byłoby, i dziwi mnie trochę, że jeszcze tego nie ma, wprowadzić bardziej profilaktyczne ostrzejsze ograniczenia społeczne".
Na uwagę, że są wydzielone strefy i wytyczone w nich ograniczenia odparł, że "ograniczenie zgromadzeń ze 150 do 100 osób, to zejście z bardzo dużego zgromadzenia do dużego". "To nie jest restrykcja" - ocenił. To samo - jego zdaniem - dotyczy ograniczenia do 100 metrów odległości między zgromadzeniami.
"Wszelkie zgromadzenia powinny być ograniczone do minimum, bo 50 osób w strefie czerwonej to jest nadal bardzo dużo" - przekonywał. I tak problemem są zarówno zgromadzenia jak i chociażby transport publiczny czy msze. Warto rozważyć ograniczenia w tych zakresach, w których działania będą relatywnie najmniej dokuczliwe dla gospodarki i społeczeństwa, natomiast mogą pomóc ograniczyć gwałtowne rozprzestrzenianie się wirusa.
Ocenił również, że mniej efektywne i mniej istotne jest wprowadzanie obowiązku noszenia maseczki w otwartej przestrzeni, niż byłoby ograniczenie zgromadzeń. "W wolnej przestrzeni, ale w miejscach gdzie ludzie są blisko, np. pod wiatą przystanku autobusowego, maseczka jest istotna, w zamkniętych pomieszczeniach - bardzo ważna, ale ta konieczność nie przekonuje mnie w otwartej przestrzeni, gdzie nie jesteśmy tak blisko z innymi ludźmi i gdzie można zachować ten dystans" - mówił. "Natomiast warto też zwracać stale uwagę na poprawność noszenia maseczek, która musi zakrywać zarówno usta jak i nos. Na ulicy, w sklepach, w różnych lokalach widać, że maseczki notorycznie są noszone nieprawidłowo, zaś to jest de facto równoznaczne z brakiem tej maseczki" - podkreślił Wołkowicz.
Ekspert zwrócił jednocześnie uwagę, że pozytywnym trendem związanym z epidemią jest wzrost zainteresowania szczepionkami na grypę. "Po tylu latach, kiedy ciężko było zachęcić ludzi do szczepienia, dziś mówimy o problemie z dostaniem tej szczepionki. Specjaliści trąbią o tym od lat, a ludzie dopiero teraz w końcu się na to otworzyli" - mówił. Drugim pozytywem - wskazywał - jest fakt, że być może dzięki zachowaniu obostrzeń, częstszym myciu rąk i noszeniu maseczki mniej będą się rozwijać inne choroby zakaźne. (PAP)
Komentarze