Prof. Ptaszyński ocenił, że przekroczenie w czwartek granicy 20 tysięcy zakażeń na dobę było niestety spodziewane.

"Proszę zobaczyć, co dzieje się w krajach sąsiednich. Tam już zmusiło to władze do niezwykle radykalny ruchów. Ogólnie rzecz biorąc, nadal jest jeszcze zbyt wcześnie, abyśmy zaobserwowali skutki wprowadzanych tydzień temu - już nieco mocniejszych - obostrzeń. Dodatkowo być może one nie były przez wszystkich przestrzegane należycie" - dodał ekspert.

Podkreślił, że wszyscy są już zmęczeni trwaniem epidemii przez tyle miesięcy i coraz trudniej ludziom przychodzi akceptowanie różnego rodzaju rygorów.

"Tak jest w całej Europie. Przyzwolenie społeczne na restrykcje jest mniejsze niż wiosną. W wielu krajach protesty z tym związane są bardzo liczne. U nas manifestacje odbywają się obecnie z innego - bardzo delikatnego powodu. Patrząc na to, co dzieje się na naszych ulicach trzeba powiedzieć, że nie będzie to pomagało w zwalczaniu epidemii" - powiedział prof. Ptaszyński.

Kardiolog dodał, że zwłaszcza osoby starsze dopada naturalny w przypadku tak długiej epidemii niepokój i strach, a cała sytuacja mocno utrudnia życie społeczne.

Przyznał, że nadal najważniejszym elementem jest zapewnienie odpowiedniego funkcjonowania opieki medycznej.

"W tej kwestii jest wiele obaw. Wielu ekspertów zgadza się, że szczyt zachorowań jest jeszcze przed nami, a zła sytuacja może utrzymywać się przez kilka najbliższych tygodni. Zalecenia dotyczące dystansu społecznego i dezynfekcji się nie zmieniły. Coraz trudniej je jednak kontrolować. Pamiętajmy jednak sami o przestrzeganiu tych prostych zaleceń. W służbie zdrowia bowiem coraz większym problemem są zachorowania wśród kadry medycznej, więc mniejsze grono lekarzy i pielęgniarek może opiekować się chorymi. A przecież są też inne choroby. Na świecie nie istnieje tylko COVID-19, ale wiele innych - bardzo groźnych schorzeń. (PAP)

Komentarze

Dodaj komentarz