Ania Kania.
Ania Kania.

ROMAN

Zatrułem się. To pewnie ta pasta jajeczna. Natalia zrobiła zanim zabrali ją do szpitala. Dziś otworzyłem lodówkę, a tam pasta. To zjadłem. Nie powinienem, bo jajka po czterech dniach się nie nadają. Tak mówi Natalia. Ale ja olałem, co mówi Natalia. I zjadłem. A teraz mam za swoje. Debil ze mnie. Brzuch mi eksploduje za chwilę. Zimy pot oblewa czoło. Sam nie wiem czy mam gorączkę, czy może wręcz na odwrót. Może to szron pokrywa moje ciało?

- Dobrze się czujesz tato? Z siedzenia pasażera pada pytanie. Takie rześkie. Młodzieńcze. Sprężyste. Niezatrute.

- Chyba zjadłem coś nieświeżego.

- Zjadłeś te jajka, co mama poszykowała, co? - mówi unosząc brew.

Wygląda teraz tak samo jak ona. Tylko bez zmarszczek wokół ust.

- Tak - odpowiadam krótko. Na więcej mnie nie stać.

- Może się zatrzymamy? Nie wyglądasz dobrze. Po mojej stronie cisza. Skupiam się na tym żeby nie rzygnąć.

- Czekaj tata. Otworzę Ci okno. Kiwam głową w ramach zgody. Powietrze pomoże. Ale i tak Muszę się zatrzymać. Nie dam rasy dalej jechać. Zwalniam delikatnie. Zimny podmuch owija moją twarz przyjemnym aksamitem. Otwieram usta i łapię haust ulgi. Powieki lecą w dół przysłaniając oczy. Na kilka sekund tylko. A może dłużej? Nie pamietam...

- Tato uważaj!!!! Hamulec! Pasy szarpią. Za późno.... Auto podskakuje.

 

WOJTEK

Wracam ze szpitala. Wróć!! WracaMY ze szpitala. Jęczydupa jest ze mną. Kurwa! Ten cały Michał przylepił się do mnie jak żul do flaszki. Już drugi raz go niańczę. Ostatni raz to robię. Co to ja jestem? Ochronka dla pół-mózgów? Zresztą nieważne. Teraz ważna jest Natalia. Lekarz mówił że wszystko ok z nią i z dzieckiem. I że jutro może wyjść. Ma na siebie uważać. Nie przemęczać się. Leżeć. Nie stresować. Cały pakiet nakazów i zakazów wyrecytował.

A na koniec: „Teraz mąż musi o panią dbać”. I uśmiechnął się do mnie. Ja też się uśmiechnąłem. Do niego. Do siebie. I w końcu do Natalii. Ona się nie uśmiechała. Wiec ja uśmiechałem się za nas dwoje.

„Niech się Pani nie martwi. Wszystko będzie dobrze.”

Tak powiedział lekarz i wyszedł, a ja pochyliłam się nad nią i powtórzyłem:

„Słyszałaś? Wszystko będzie dobrze.” A potem powiedziałem jeszcze „Kocham Cię.”

I dopiero wtedy ona też się uśmiechnęła.

„Zabierz nas już stad?” wyszeptała.

Ręce oparła na brzuchu, a czoło o moje ramię.

„Zabiorę”.

Jutro zabiorę. Dziś muszę wszystko zorganizować. I porozmawiać z Dobrawą. Ona zrozumie. Przecież mamy układ. No tak. Tylko ten układ zakładał szczerość i czyste zasady - mówimy sobie o wszystkim. A ja szyję sobie na boku, od dobrych sześciu miesięcy, nowe życie. To nie jest tak, jak się umawialiśmy. Nie tak powinienem się zachować. Wiem to. Powinienem powiedzieć jej wszystko już wtedy, kiedy spojrzałem na inną, nie tak jak się patrzy na obcą kobietę.

Nie zrobiłem tego. A teraz trochę ciężko się przyznać, do półrocznej zwłoki w szczerości.

Ale Dobrawa jest dobra. Pogniewa się trochę. Poburczy - to pewne. A potem pomoże mi to wszystko ogarnąć.

- Jedziemy do Macka? - zza moich pleców wyskakuje blond łeb. Wiesza się między fotelami i wlepia we mnie pełne nadziei gały.

- Kurwa! Miałeś siedzieć z tyłu i się nie odzywać.

Gnojek ignoruje sikierę w moim głosie.

- To co? Kanapka? - namawia gładko - I może frytki do tego?

Na samą myśl, zaczyna mi burczeć w brzuchu. Od rana nic nie jadłem. Tylko, że w domu czeka na mnie obiad. I Dobrawa. I rozmowa o tym, co dalej. Nie mam czasu na randki z Lalusiem przy coli i BigMacku.

- Wysadzę Cię przy rondzie na Szklarskiej. Stamtąd masz niedaleko.

- Nooooooo.....

- Co za „No”?

- Bo ja nie mam hajsów....

Ja pierdole. Skąd ten synek się zerwał?

- No to zapomnij Młocie. W Macku nie rozdają żarcia na piękne oczy.

- No ale....

- Ale czy ja wyglądam jak Twoja matka, żebyś mi do portfela zaglądał?? Wystarczy, ze wożę ci dupę. Nie będę cię jeszcze stołował. Spierdalaj.

- Sam spierdalaj. Myślałem, że...

- Że co? Że to coś więcej? No kurcze, musze cię rozczarować. Ja jestem zajęty. Musisz szukać dalej.

Przyspieszam. Nie powinienem, bo na tym odcinku jest ograniczenie. Ale zostało jeszcze kilka przecznic. Parking. Klatka schodowa. Dobrawa.

- Ej! Kurwa! Nie tak szybko - Michał lata na tylnym siedzeniu jak panna na wyprzedaży w H&M.

- Zapnij pasy - mówię i wchodzę w kolejny zakręt.

Teraz prosta. Można trochę docisnąć. Odwracam się, by sprawdzić czy Ułom zapiął pasy. Zapina. A potem podnosi wzrok i krzyczy:

- Uważaj!

Hamulec! Pasy szarpią. Za późno.... Auto podskakuje.

 

MATEUSZ

Nie ma jej. Nie ma jej. Nie ma jej.

Łażę po mieszkaniu i zaglądam w każdy kąt po kilka razy. Tak jakby zgubiły mi się kluczyki z auta, a nie żona. Otwieram szafy, zaglądam pod łóżko, na balkonie byłem już 5 razy. Rzut oka - nie ma. Znowu sypialnia. Łazienka. Kuchnia.

Szafki otwieram i zamykam. Czy ja jestem normalny?! Przecież ona nie siedzi za komodą zakryta ręcznikiem. Nie schowała się.

Uciekła.

Nie ma jej.

Nie ma jej nie ma jej jezu niemajejniemajej....

Panika znowu wspina się na mnie. Siedzi mi na karku i wciska szpony w twarz. Czasami zasłania usta, tak że nie potrafię oddychać. Czasami pazurami wkręca się w uszy. Wtedy wszystko zaczyna piszczeć. Tracę orientację, a ona się śmieje, łapie za głowę i ściska. Tak. Panika jest obok cały czas. Zamiast Marty. Jest stara i pomarszczona. I śmierdzi szaleństwem. Brakiem kontroli. Śmierdzi końcem świata.

Namalowałem ją.

Panikę. Tą masę pełznącą po skórze. Namalowałem jak oblepia włosy szlamem. Jak siłą rozwiera szczęki i wlewa się do gardła. Pracownia zmieniła swoje oblicze. Jest wypełniona szkicami. A te są wypełnione strachem. Nie wiem co mam robić. Nie wiem, co dalej. Nie wiem....

Nie mogę znaleźć sobie miejsca.

Zbiegam na dół. Na parter. Pukam do drzwi. Nie wiem po co. Przecież ta stara kobieta już kilka razy powiedziała mi, że Marty tam nie ma. Nawet wpuściła mnie wczoraj do środka. Nalała mi kieliszek i pozwoliła sprawdzić całe mieszkanie. Potem nalała jeszcze raz. Powiedziała, że źle się czuje. Posadziłem ja w fotelu, podałem wodę i usiadłem obok. Rozmawialiśmy. Opowiadała mi o ojcu. O sadach. O braciach. Opowiadała o Marcie. Ja też zacząłem opowiadać. Mówiliśmy o tęsknocie za nieposiadanym. O tym, że myśl czasami może boleć mocniej niż ciało.

Teraz znowu stoję pod jej drzwiami. Ta stara kobieta ma jakaś moc. Jest jak Clark Kent skrywający wielką tajemnicę. Zwykła osoba z niezwykłym darem. Nie dziwie się, że Marta była tu codziennie.

Pukam. Ale nikt nie otwiera. Nic nie słychać po drugiej stronie. Żadnego szurania. Martwi mnie to. Mówiła, że źle się czuje. Może coś się stało. Naciskam na klamkę. Zamknięte.

Stoję zastanawiając się, co dalej.

Złowieszcza myśl rodzi obawę. A jak rzeczywiście coś się stało?

Przecież Dobrawa ma klucze. Pani Wiesia wczoraj mówiła. Biegnę. To tylko dwie klatki dalej. II piętro. Drzwi po lewej. Pukam. Cisza. Klamka. Zamknięte. Kurwa!

Drzwi obok otwierają się. W szparze pojawia się podejrzliwe spojrzenie młodej kobiety. Wygląda znajomo, ale jest tak pospolita i szara, że zlewa się w jedną masę z tysiącami.

- Szukam Dobrawy.

- Nie ma jej. Wyszła - skąd ta agresja w głosie? Może dlatego, ze wciąż trzymam rękę na klamce nie swojego mieszkania.

- Ona ma klucze do Pani Wiesi. A Pani Wiesia nie otwiera. Już wczoraj źle się czuła. Ja.... - przerywam, bo kobieta w pośpiechu ubiera buty i mówi:

- Chodźmy! Chyba jest w parku. Widziałam, że szła w tamtą stronę.

Biegniemy. Niby blisko, ale jednak to kawałek. Dziewczyna biegnie przede mną.

 

ONA.

Źle się czuję.

Kruk, to zły omen.

Dziecko w drodze.

Muszę wyjść.

Pójdę do parku.

Przejdę na drugą stronę.

UWAŻAJ!

Hamulec.

Za późno.….

Ulica. Już widać park. Kobieta schodzi z chodnika. Nie rozgląda się.

- Uważaj! - krzyczę.

Hamulec! Za późno.... Auto podskakuje.

 

Więcej opowieści na: facebook.com/AniaKaniaNieSpieBoPisze.

Komentarze

Dodaj komentarz