Tak oto polska energetyka węglowa (ta zła i brudna) stała się elementem stabilizującym - czytaj kołem ratunkowym - dla szwedzkiego systemu energetycznego, opartego w dużej mierze na turbinach wiatrowych. Jak się okazało nikt w Szwecji nie zamierza marznąć w imię zielonych idei, a poziom wierności ekologicznej wyznacza słupek rtęci na termomentrze. Dla ścisłości dodam, iż importowaną m.in. z naszego kraju energię elektryczną, w mediach nadal określa się mianem brudnej, co jak widać nie przeszkadza korzystać z tych dobrodziejstw.
Tak więc Szwedzi, także dzięki polskim elektrowniom węglowym, są w komfortowej sytuacji. Mogą komponować swój ekologiczny mix energetyczny, mając do dyspozycji w razie problemów brudną energię z naszego kraju.
Szwedzkiemu kryzysowi energetycznemu poświęcono w prasie ledwie kilka wzmianek. Nawet nie próbuję się domyślać co by było, gdyby podobny kryzys w środku zimy był efektem proglemów energetyki węglowej. Mimo wielu wad, ma ona jedną podstawową zaletę, nie zawodzi wtedy, kiedy jest najbardziej potrzebny, czyli zimą.
Jestem realistą i nie mam złudzeń, że przyszłość należy do odnawialnych źródeł energii, tyle, że na obecnym etapie ich rozwoju są one jeszcze bardzo zależne od klimatu, a ten w naszej strefie jest raczej zmienny. Dopóki nie nauczymy się magazynować dużej ilości energii, potrzebny jest nam stabilizator, czyli omawiane wyżej energetyczne koło ratunkowe. Warto o tym pamiętać w toczącej się publicznej debacie o przyszłości polskiego górnictwa, bo kto nas ogrzeje w kalkulowanym na zimno rachunku ekonomicznym i ekologicznym?
Grzegorz Matusiak, poseł na Sejm RP. Zastępca przewodniczącego Komisji Polityki Społecznej i Rodziny.
Komentarze