Ania Kania.
Ania Kania.

MARTA 29/30

Wiadomość o tym, że pani Wiesia nie żyje zmieniła wszystko. Na kilka dni odcięło mnie od rzeczywistości. Patrol policji wezwany przez zarządcę domu, sprawdził moje dokumenty oraz upoważnienia, które wręczyła mi starsza pani. Wszystko się zgadzało. Mogłam zostać w Sadach. Legalnie.

Pamiętam, że kiedy przekroczyłam próg domu, on po prostu ożył. Wydawał dźwięki. Całe spektrum wdechów i wydechów, postękiwań, skrzypnięć, stukotów, trzasków, szumów, jęków, westchnień, wezwań, wyrzutów, obaw, niepewności formułowanych w stosunku do nowego lokatora. Dom oswajał się ze mną, tak długo jak ja oswajałam się z utratą pani Wiesi i wsparcia jakie oferowała każdemu, kto przekraczał próg jej domu.

Ciężko było mi odnaleźć w tym domostwie przestrzeń dla siebie. Najpierw musiałam z niego wymieść wyrzuty sumienia, które zaległy się w każdej szparze, w fakturach tapet, chropowatości tynku. Ale musiałam wymieść też wyrzuty przede wszystkim z zakamarków mojej duszy. Kiedy to zrobiłam, dom i ja odetchnęliśmy z ulgą. Przyjeliśmy się. Dzięki temu, było mi łatwiej stanąć naprzeciw kolejnego wyzwania, które odepchnęłam od siebie, bo nie miałam siły mu sprostać: Mateusz.

Co dalej?

Stałam po środku misternie skonstruowanego planu, który w jednej chwili, w chwili, w której ten obcy mężczyzna rzucił mi w twarz informację o śmierci pani Wiesi, przestał istnieć. Zostałam po środku niczego. Dotarło to do mnie dopiero później. Uświadomiłam sobie, że potrzebuję pomocy i że nie mam nikogo, kogo mogłabym prosić o wsparcie.

Wtedy zadzwoniła Dobrawa. Początkowo opanowana i pełna dystansu zadawała pytania, jakie powinny paść w konwersacji dwóch osób, które nie do końca się znają, ale czują, że gdyby się poznały, mogłyby powiedzieć sobie sporo. Nie tylko słowami, ale i ciszą między nimi. Ja również zadawałam pytania, badałam sytuację, ale przede wszystkim celowałam w punkty, które pomogły mi narysować Mateusza i jego aktualną rzeczywistość.

Wiedziałam, że będzie szalał, będzie szukał odpowiedzi, że w skrzynce znajdzie list jaki nadałam do niego w dniu wyjazdu, że to go wcale nie uspokoi, ale powstrzyma się od zgłoszenia mojego zaginięcia. Zakładałam, że będzie nękał panią Wiesię wizytami, aby wyciągnąć od niej jakiekolwiek informacje, no ale wszyscy już wiemy, że nie będzie tego robił. Tak naprawdę urwał się jedyny ślad, jaki mógłby go do mnie sprowadzić. Wiedziałam, że brak tego elementu wywróci do góry nogami dalszy scenariusz tej historii, a ja przestałam sprawować nad nią jakąkolwiek kontrolę.

Dlatego kolejny telefon Dobrawy potraktowałam jako znak. Dobry znak. Potraktowałam go jak wyciągniętą w moją stronę dłoń, która może udzielić wsparcia, ale jak się później okazało, która również wsparcia potrzebuje. Prowadziłyśmy nasze rozmowy coraz częściej. I coraz wyraźniej czułam, że temat, który początkowo Dobrawa skrupulatnie omijała, teraz siedzi między nami i pozwala się dotknąć. Oswaja się z nową parą oczu, z nową parą rąk. Niektóre problemy nie lubią być dotykane. Niektóre problemy nie lubią być w centrum. Trzeba z nimi ostrożnie postępować. Nie pytać: a dlaczego? A jak to się stało? Chyba trzeba cierpliwości, aby one same przyszły i rozsiadły się na barkach, nie tylko twoich, ale też tych, którzy odtąd będą solidarnie pomagali je nieść.

Więc między nami, między mną i Dobrawą pojawił się Wojtek. I Natalia też się pojawiła. Pojawił się Szymon i decyzje, które nakładając się na siebie sprowadziły Dobrawę do pytania, które urodziło się w obu naszych sercach.

- Do Sadów. Marta. Jak myślisz? Czy ja mogłabym przyjechać….?

Kilka dni po tej rozmowie Dobrawa stanęła obok studni. Stała dokładnie w tym samym miejscu, co ja kilka miesięcy temu. Ale nie stała sama. Za nią chowała się szara, przeźroczysta postać. Kobieta, która starała się być jednocześnie niewidzialna i na tyle wyraźna, aby nadać konkretny komunikat.

Źle odczytałam wtedy ten przekaz. Może gdybym nie dała się zwieść, dziś trzymałabym za ręce Mateusza.

A tak?

Teraz to już nie wiadomo, czyje ręce, kto powinien trzymać.

W Sadach zrobił się tłoczniej. Miejsca było, aż nadto dla każdego, ale teraz część przestrzeni została dedykowana dla konkretnych mieszkańców. Dobrawa i Ramona zajęły sąsiednie pokoje na końcu korytarza we wschodnim skrzydle. Zachodnim zajął się Seweryn. Pojawił się jak na zawołanie, w tym samym dniu, w którym zjawili się nowi goście. Wyglądało na to, że nie jest zarządcą tylko z nazwy. Wiedział o wszystkim, co dzieje się w majątku. Nie zmienił swojego zachowania. Nadal ponury, z marsową miną. Krążył po obejściu sam lub w towarzystwie robotników. Zajmował się szkodami. Naprawiał dach.

Oswoił się - pomyślałam, kiedy pewnego ranka skinął głową na widok mój i Dobrawy. Stałyśmy wtedy w kuchni. Szykowałyśmy śniadanie, a jego wzrok spoczął na zastawionym jedzeniem stole. Dobrawa zapytała, czy ma ochotę się przyłączyć. Wyglądał tak, jakby się zastanawiał, ale wtedy pojawiła się Ramona i świat jakby nagle stracił smak. Zawsze w obecności tej kobiety, ludzie robili krok do tyłu. Może nie fizycznie, ale w środku wszystko mówiło:

- Odejdź stąd. Ona cię tu nie chce. Nie podchodź. Nie dotykaj. Tu mieszka zły pies.

Ramona zbliżyła się do Dobrawy, pochłaniając dostęp do niej. Odsuwając wszystkich poza nawias jej zmysłów.

Komunikat był teraz bardzo czytelny: "Ona. Jest. Moja."

Co dziwne, sama Dobrawa nie była w stanie go dostrzec. Ona szukała ostoi wszędzie, gdzie mogła uwolnić się ze schematu: "to co jest mi dane, będzie odebrane". Stałość Ramony i jej niewidzialna obecność była dla niej jak zbawienie. A kiedy w końcu zaczęła dostrzegać zaborczość w zachowaniu Ramony, było już za późno.

Kolejny raz za późno. Może, gdyby Dobrawa przejrzała na oczy szybciej…

Przestań, Marta!

Teraz chyba nie ma już po co załamywać rąk. Sprawy potoczyły się tak, jak się potoczyły, bo kilka osób zostało uśpionych i nie dostrzegło niebezpieczeństwa w zwykłej, szarej z pozoru, kobiecie. I wszystkie te osoby zostały za to srogo ukarane.

Utratą ważnych dla siebie marzeń, pragnień, własności, przyzwyczajeń, nadziei, możliwości, planów, oczekiwań. To dało nauczkę, niosło srogą lekcję. Pytanie, czy gdybym wiedziała, że przyjaźń z Dobrawą, zamknie mi opcję powrotu do Mateusza, to czy tamtego dnia zdecydowałabym się powiedzieć: "Tak! Oczywiście Przyjeżdżaj. Gdybyś dziś sama nie zapytała, to ja zrobiłabym to za ciebie!"?

Myślę, że tak.

Chyba nie byłabym w sanie uwierzyć, że Dobrawa przyciągnie za sobą tak wielkie nieszczęście i że te nieszczęście przylepi się do Dobrawy tak szczelnie. Nie będzie chciało dopuścić do niej światła.

Chyba nie byłabym w stanie uwierzyć, że ktoś tak szary jak Ramona może rzucać, aż tak mroczne spojrzenia, że ktoś tak niewidzialny potrafi wytworzyć tak gęstą atmosferę wokół siebie. Napięcie, które można ciąć nożem i zapowiedź kary, która cię nie ominie, jeśli staniesz na jej drodze.

Ramona. Królowa Zemsty.

Ramona Niewidzialna.

Ramona Pełna Zniszczenia.

Komentarze

Dodaj komentarz