Zdjęcie: Materiały prasowe
Zdjęcie: Materiały prasowe

Jestem przekonany, że w Rybniku nie trzeba Łukasza Kohuta przedstawiać. Bo to poseł do Parlamentu Europejskiego właśnie stąd. Ślązak, fotograf, politolog i polityk – tak chyba kojarzą Cię u nas wszyscy?

To prawda. Po wystąpieniu w języku śląskim w Parlamencie Europejskim spotykam się z sympatią nie tylko u nas w Rybniku i w naszym regionie, ale na całym Śląsku. Często podchodzą do mnie ludzie i gratulują, mówią, że nie głosowali na mnie, ale zrobiłem coś, na co czekali wiele lat. To bardzo miłe. Nie zamierzam oczywiście na tym poprzestawać. Stąd kolejne działania w regionie i w Brukseli. Mam to szczęście, że mogę łączyć pasję z wykonywaną pracą i nie zamierzam zwalniać. Każdy dzień kadencji jest dla mnie jednakowo ważny.


No właśnie. Niedawno spotkałem się z tezą „Łukasz Kohut to pierwszy polityk, który zachowuje się tak, jakby ciągle trwała kampania wyborcza”. Mocne.

Zawsze uważałem, że praca posła, dowolnego szczebla, nie powinna ograniczać się do przesiadywania w ławach Sejmy czy Europarlamentu. Ludzie wybierają nas także, a może przede wszystkim, bo oczekują, że będziemy także pomocni w kwestiach dotykających ich osobiście, problemach ich miasta czy regionu. Właśnie dlatego nie chcę tracić kontaktu z moimi wyborcami, nie chcę, jak wielu posłów, spędzać weekendów „na salonach” Brukseli czy Warszawy. Właściwie w każdą sobotę, także często w niedziele, odwiedzam miasta i miasteczka naszego regionu. Czasami, aby interweniować. Czasami po prostu po to, aby porozmawiać o lokalnych problemach. To są spotkania z samorządowcami, lokalnymi politykami i przede wszystkim z ludźmi. Taka – jak powiedziałeś – ciągła kampania wyborcza powinna być, moim zdaniem, raczej normą, a nie czymś zauważalnie wyróżniającym się, zasługującym na uwagę. 

Obserwowałem Cię w czasie takich spotkań. Na przykład w Raciborzu, w Mikołowie. Faktycznie sporo czasu spędziłeś, po prostu rozmawiając z ludźmi na ulicy.

Ludzie najczęściej dzielą się swoimi przemyśleniami dotyczącymi bieżącej sytuacji. Swoją wizją śląskiej, polskiej i europejskiej polityki. Nie zawsze są to pochwały, czasami słyszę gorzkie słowa  na ogół pod adresem wszystkich partii, tyle że ja się partyjniakom z Warszawy wymknąłem, udało mi się zachować własną autonomię. Wielu z nich śledzi sondaże wyborcze z wypiekami na twarzy i z dużym stresem. Ja się nie boję weryfikacji, stoją za mną ludzie. Bo nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu, konkretnej rozmowy. Tylko że to wymaga takiej właśnie ciągłej aktywności, „ciągłej kampanii wyborczej”. Dla mnie ten kontakt z ludźmi jest ważny, bo pozwala na inne spojrzenie na wiele problemów, daje dużo energii do działania, i co tu dużo mówić, sprawia mi wiele frajdy. Poza tym dzięki temu nie odlatuję, nie odbiła mi woda sodowa, nie chcę się zmieniać, chcę pozostać sobą. 


Podarowałeś niedawno jednemu z oddziałów rybnickiego szpitala mikrofalówkę, kupioną z Twoich prywatnych funduszy. To raczej mało „polityczna” działalność... Było to konieczne?

Jedna z moich współpracownic, lecząc się na tym oddziale, zauważyła, że pacjenci otrzymują zimne posiłki oraz dowiedziała się, że to problem, którego sam szpital, ze względu na sytuację ekonomiczną, nie jest w stanie rozwiązać. Problemy naszego szpitala znane są dzisiaj wszystkim. Nie wszyscy wiedzą, że jest aż tak źle. Kupiłem i przekazałem na ten oddział mikrofalówkę, myślę, że pacjenci to docenili, a malkontenci... Proponuję im wszystkim postąpić podobnie. Na pewno pacjenci szpitala będą im wdzięczni. Zresztą wcześniej pomogłem radlińskiemu przedszkolu, kupując pralkę czy rodzinie z Jemenu, która przyprowadziła się do Rud Raciborskich i potrzebowała smart-telewizora do kontaktu z rodziną. Nie mówię o tym, żeby się chwalić. Wyznaję zasadę „róbmy swoje”. Tyle.

Ostatnio bardzo zaangażowałeś się w kwestie związane z Narodowym Spisem Powszechnym. Precyzyjniej: wszędzie gdzie się da, informujesz, że jest w nim możliwość spisywania się jako Ślązak, używający w domu języka śląskiego. Wsparłeś sprawę swoim autorytetem.

Jestem rybniczaninem. Urodziłem się co prawda w Katowicach, ale to właśnie w Rybniku spędziłem praktycznie całe swoje dzieciństwo. Jestem Ślązakiem świadomym swojej tożsamości i historii, sam do tego doszedłem. Uważam, że śląska kultura i tradycja to coś, co zasługuje na lepsze potraktowanie w Polsce. Śląska historia jest bardzo odmienna od polskiej i całkowicie nieznana, nawet przez wielu Ślązaków. Dobry wynik spisowy da oręż politykom walczącym o poprawę tej sytuacji. Uznanie ślonskij godki za język regionalny to absolutne minimum. To się powinno udać w ciągu najbliższej dekady. Ślązacy spełniają też wszystkie cechy mniejszości etnicznej. Nie boję się także słowa decentralizacja – tak, Śląsk zasługuje, żeby więcej pieniędzy trafiało do samorządów i zostawało w regionie. To coś normalnego w wielu krajach Unii.  

W Rybniku mieszka wiele osób, mających korzenie poza Śląskiem...

Rybnik to wyjątkowe miasto. Jego mieszkańcy też. Wiemy, że rybniczanie wyjątkowo identyfikują się ze swoim miastem. Bez względu na pochodzenie. Znają jego problemy, narzekają na nie głośno, ale też je kochają. Ta identyfikacja ze swoim miejscem, jak mówią Ślązacy: ze swoim hajmatem, pokazuje, że mniej ważne jest, skąd pochodzimy. Ważne gdzie jest nam najlepiej. Ja jestem w Śląsku bezgranicznie zakochany. Zawsze tak będzie. 

Rozmawiał: Jan Lubos


 

Komentarze

Dodaj komentarz