Obawy i nadzieje


Do tej pory raczej patrzyłam w przyszłość ufnie. Z wybiciem północy nachodziły mnie radosne myśli. Co nowego mi przyszłość przyniesie? Jak odmieni moje życie? Na lepsze. To oczywiste. Nigdy bowiem nie traciłam nadziei.Jednak ten Nowy Rok witałam z obawą. Pierwszy rok trzeciego tysiąclecia zamiast radosnej odmiany i pokoju przyniósł światu jeszcze większe poczucie zagrożenia. Bin Laden, wąglik, terroryści, wojna w Afganistanie – nie ma dnia od września, by hasła te nie towarzyszyły nam od poranka do nocy. A ostatnie dni grudnia przyniosły wiadomości o stanie wyjątkowym w Argentynie, o bankructwie tego najpotężniejszego przecież niegdyś w Ameryce Południowej kraju. Kraju, którego sytuację gospodarczą przyrównuje się do naszej.Obserwując doniesienia z Argentyny trudno było uwolnić się od czarnych myśli, co może się stać u nas, jeśli w porę nie załatamy dziury budżetowej, jeśli nie ograniczymy bezrobocia, które ponoć ma sięgać w 2002 roku już nie dwudziestu, a dwudziestu pięciu procent! A łatać z własnej kieszeni dziury tej raczej nie chcemy – tak jak mieszkańcy Argentyny. Związki zawodowe jak lew bronią praw pracowniczych, ale tylko tych osób, które pracę jeszcze mają. Związkowcy nie chcą pójść na ustępstwa, bo w ogóle nie widzą potrzeb tych, którzy pracę stracili lub tych, którzy w ogóle jeszcze nie mieli szans jej podjąć, choć skończyli naukę. Czy czeka nas podobny los jak Argentynę?Pocieszam się, że moje czarnowidztwo jest na wyrost. Wierząc poprzednim swoim doświadczeniom ufam, że Nowy Rok 2002 powinien przynieść poprawę. Przekonuję samą siebie, że trzeba w to wierzyć, bo z wiarą łatwiej zmienia się świat.

Komentarze

Dodaj komentarz