Jak nie czadem ich, to mrozem


Pani Barbara mieszka w bloku przy ul. Kardynała Wyszyńskiego . Mając 900 zł dochodu miesięcznego wychowuje samotnie 3 córki, których też nie sposób zaliczyć do kategorii okazów zdrowia. Często słabły, robiło im się niedobrze, ale wszystko szło na karb ich nieodporności. Do czasu. W lutym 99 roku Sylwia weszła do łazienki. Po chwili dał się słyszeć głuchy łoskot upadającego ciała.-Wpadłam tam, zobaczyłam że leży więc szybko złapałam ją za nogi, by ją stamtąd wyciągnąć. I wtedy sama poczułam, że robi mi się niebiesko przed oczami- wspomina pani Barbara.Cała rodzina trafiła wtedy do szpitala. W szpitalnym wypisie napisano, że było to zatrucie tlenkiem węgla. wśród przyczyn wymieniono starzenie się przewodów kominowych, zbytnie uszczelnienie okien, co w konsekwencji mogło odwrócić ciąg w kominie ( tzw. cofka).Bloki przy Wyszyńskiego budowano w latach 60 z ogrzewaniem węglowym. Z czasem , gdy pojawiły się możliwości zakładania centralnego ogrzewania etażowego- administracja, tj. Zakład Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej dawał zezwolenia lokatorom na zakładanie instalacji z zachowaniem wszystkich wymaganych bezpieczeństwem szykan. Sąsiadka z góry założyła ogrzewanie gazowe, sąsiadka z dołu- centralne węglowe. Pani Barbara jest święcie przekonana, że to wina tej ostatniej instalacji. W jej otworach wentylacyjnych i nawiewnych często pojawiał się dym, a domownicy słabli.-Uznałam, że coś jest z przewodami kominowymi i wentylacyjnymi i poprosiłam o ich naprawę, kilkakrotnie wysyłałam w tej sprawie pisma-mówi pani Barbara. Bała się i bały się dzieci. Dziewczynki wieczorem wynosiły żarzące się węgle na śmietnik, by nie zostawiać na noc jakiegokolwiek niedopalonego węgielka. Spały przy otwartym balkonie. Administracja wymieniła i poszerzyła kratki w łazience i kuchni. Zdaniem lokatorki nic to nie dało. Nadal wydobywały się z nich jakieś dymy. Poprosiła pisemnie o kontrolę przewodów kominowych i wentylacyjnych.13 stycznia 2000 roku wykonano ją , ale nic nie stwierdzono.Przed świętami, 20 grudnia 2001 roku o godz. 5.30 do zaprzyjaźnionej sąsiadki przybiegła Sylwia.-Mamie coś się stało!-zawołała. Gdy sąsiadka przybiegła, zobaczyła nieprzytomną panią Barbarę, leżącą w kuchni. Wezwała pogotowie i policję. Okazało się, że to znowu zatrucie czadem.Po tym wypadku sąsiadce z dołu nakazano zaprzestać palenia w piecu. Oczywiście złość i gniew tej ostatniej trafiły w panią Barbarę. Ale od kiedy pani Barbara dotykając ściany u siebie, gdzie biegną przewody kominowe stwierdza, że jest ona zimna, a zatem sąsiadka nie pali, nic złego się nie dzieje.Kolejna kontrola (28 grudnia) nakazała poszerzenie otworów wentylacyjnych ,wymianę kratek i rozwiercenie otworu nawiewnego. Tuż po świętach administracja przysłała ekipę fachowców, którzy wykuli w ścianie olbrzymi otwór i nakazali by go pod żadnym pozorem nie zatykać. Za oknem było wtedy minus 20 st. C, w pokoju z dziurą na wylot -minus 7, w przedpokoju blisko zera. W pomieszczeniu z jedynym piecem ( drugi w pokoju obok nakazano wyłączyć, bo też jest z nim coś nie tak) pani Barbara paląc jak szatan z trudem dobijała 20 stopni.-Skontrolowaliśmy wszystkie cztery mieszkania tego pionu- mówi zastępca dyrektora ZGKiM Elżbieta Wojaczek.-Mamy protokół z opinią kominiarską. Co do przyczyny to mógł to być piec sąsiadki, ale równie dobrze inny defekt w przewodach. Ludzie uszczelniają okna, drzwi, wszystkie otwory, a piec potrzebuje tlenu, by funkcjonować normalnie. W najbliższym czasie sprowadzimy nowe wywietrzniki wentylacyjne z automatycznie regulowanym uchyłem, które zamontujemy w otworach. W pierwszym rzędzie zrobimy to tam, gdzie są najpoważniejsze problemy . Niestety trzeba było zrobić dziurę, by zapewnić nawiew powietrza. To najbezpieczniejsze i najprostsze , co możemy zrobić.Za około tydzień mają być sprowadzone owe wywietrzniki. Do tego czasu nawiew ziąbu do mieszkania p. Barbary nie ustanie, chyba że aura okaże się bardziej przychylna od administratora budynku.

Komentarze

Dodaj komentarz