Archiwum prywatne Młoda sarna umierała na oczach człowieka, który nie był w stanie nic zrobić
Archiwum prywatne Młoda sarna umierała na oczach człowieka, który nie był w stanie nic zrobić

Ireneusz Stajer

Nieduży teren w centrum dzielnicy Kamień. Trochę jakby buszu i sawanny, takie małe Serengeti. -Czego już tu nie widziałem: sarny, lisy, bażanty na godach, watahę dzików. Te pierwsze są stałym elementem krajobrazu. Za ogrodzeniem można nazbierać grzybów, teraz rosną dorodne kanie – mówi Jan Jeleniak. Nie będzie to jednak opowieść o walorach przyrodniczych, a dramatyczna historia, która zdarzyła się niedawno w tym miejscu.

- Szedłem akurat do warzywniaka i widzę tuż za ogrodzeniem, na wykoszonym pasie siedzi młoda sarna. Pomyślałem, że może odpoczywa. Zrobię zdjęcie i pochwalę się wnukowi. Chciałem jeszcze pójść dla niej po marchewkę. Ale odwróciła się i w oczach zwierzęcia dostrzegłem cierpienie oraz błaganie o pomoc. Aż mnie ścisnęło w gardle – mówi Jan Jeleniak.

Nie miało ran, było tylko bardzo wychudzona. Z pewnością chore.   

Pan Jan poprosił córę, żeby zadzwoniła do straży miejskiej.

- Uznaliśmy, że w takich sprawach oni są najbardziej kompetentni, przynajmniej naprowadzą, powiedzą co zrobić. Spotkało nas ogromne rozczarowanie – zaznacza rybniczanin.

Kobieta dzwoniła w godzinach 18.37-19.37 dwa razy do straży miejskiej oraz Nadleśnictwa Rybnik i Lasów Państwowych w Katowicach, gdzie nikt nie odebrał telefonu. Widocznie leśnicy zakończyli już pracę tego dnia. 

- W straży miejskiej usłyszałem, że jeżdżą tylko do zwierząt zranionych w wypadkach komunikacyjnych. Mówię, że sarna jest ewidentnie chora. W odpowiedzi usłyszałam, że niestety takie są prawa selekcji naturalnej, co bardzo źle się kojarzy. Jak można tak powiedzieć w XXI wieku. Syn pyta, mamo, dlaczego nikt nie pomoże sarence? - wskazuje rybniczanka. 

Strażnik dodał, że może przewieźć zwierzę własnym transportem do Leśnego Pogotowia w Mikołowie.

- Nie rozumiem, jak funkcjonariusz miasta proponuje laikowi, żeby podszedł do dzikiego, chorego stworzenia, złapał je i przewiózł kilkadziesiąt kilometrów. Nie jestem  przeszkolona, tym powinny zająć się profesjonalne służby. Nie rozpoznam „na oko” czy zwierzę ma problem z żołądkiem czy ma wściekliznę... - zaznacza kobieta.

Zdenerwowała się, bo sarna cierpiała i trzeba było szybko reagować.

- A tu rozmawiam bez konkretów. Przedzwoniłam jeszcze raz i usłyszałam to samo. Trzeba poczekać aż zwierzę, wiadomo co... i wtedy porozmawiamy. Dramat rozgrywał się w terenie zabudowanym, gdzie można łatwo dojechać – podkreśla.

Leśne Pogotowie poinformowało, że jak sarna zostanie dowieziona zajmie się nią i będzie leczył.

- Podejrzewam, że podobne historię już się zdarzały w Rybniku. Pan z Mikołowa ma bowiem wyrobione zdanie o naszym mieście. Takie interwencje są nieuniknione, ponieważ mamy mnóstwo terenów zielonych i zwierząt, które coraz częściej podchodzą do domów.  Zresztą Rybnik szczyci się tym, że jest zielonym miastem – mówi rybniczanka.

Pan Jan wskazuje, że dzień wcześniej w „Teleexpressie” na antenie ogólnopolskiej miasto pochwaliło się, jak bardzo dba o dobrostan zwierząt. Stawia tablice informacyjne o żyjących w rybnickich rzekach nutriach.

- Byliśmy zdruzgotani odpowiedzią strażnika. Jak można być tak obojętnym na cierpienie żywej istoty. Jeśli nie potrafią pomóc fizycznie, niech chociaż nakieruje do jakieś organizacji, poda numer telefonu – apeluje pan Jan.   

Jego córka przypomniała sobie o Pet Patrolu Rybnik, z którym miała kontakt pół roku temu. Sprawnie, szybko załatwili domek dla wałęsającego się kota. Czy sobie poradzą z sarną?

- Tu nas spotkała miła niespodzianka, ci młodzi, wspaniali ludzie przyjechali po kwadransie od telefonu. Zadziałali niezwykle profesjonalnie. Świetnie zorganizowani, owinęli sarnę w koce i na własny koszt zawieźli do Mikołowa. Niestety, zwierzę zmarło w drodze. Oczy nie reagowały, puls się wyciszył, serce przestało bić. Może, gdyby wcześniej była pomoc... - zastanawia się kobieta.

- Dlaczego miasto nie dofinansowuje takich organizacji jak Pet Patrol? Przecież to są śmieszne pieniądze. Chociażby zrefundowali im koszt paliwa. Jakbyśmy się nie dowiedzieli wcześniej, że jest taki Pet Patrol, to zwierzę zostałoby tam za płotem – oznajmia rybniczanka.

Rzeczniczka ratusza Agnieszka Skupień odpowiada, że pieniędzy nie można dać ot tak. Są konkursy, w których może wystartować Pet Patrol oraz inne organizacje zajmujące się zwierzętami. Okazało się, że wniosek Pet Patrolu nie spełnił wymogów. 

- Mieszkańcy nie wiedzieli co zrobić. Niestety przepisy mówią, że to sprawa właściciela nieruchomości. Tę lukę prawną trzeba koniecznie wypełnić przepisem zezwalającym na interwencję w takiej sytuacji – apeluje Iza Kozieł, przedstawicielka Pet Patrolu. - Nie możemy zostawiać mieszkańców samych z problemem. Jedynym rozwiązaniem jest teraz przewiezienie zwierzęcia na swój koszt do Mikołowa. Leczenie trzeba opłacić. Nam udało się porozmawiać z w Leśnym Pogotowiu z panem Jackiem, który zgodził się przyjąć sarenkę za darmo – dodaje. 

Izie Kozieł trudno ocenić zachowanie strażnika miejskiego.

- Myślę, że mają odgórne wytyczne i tak naprawdę w pewnym sensie związane ręce. Może wystarczyło wykazać się dobrą wolą i doradzić w takiej sytuacji. Niestety, często odsyła się ludzi do nas, choć nie zajmujemy się dzikimi zwierzętami. Nie jesteśmy w stanie przyjąć na siebie kolejnego zadania. Potrzebna jest też wiedza i kompetencje w temacie dzikich zwierząt. Interweniujemy w wyjątkowych sytuacjach. Nie mogliśmy zostawić sarenki na pastwę losu, musieliśmy coś zrobić – wyjaśnia pani Iza.

Pet Patrol będzie szukał rozwiązań wspólnie z miastem. Odbyło się już pierwsze spotkanie w urzędzie z prezydentem Piotrem Kuczerą. Teraz będzie dużo zależało od decyzji władz Rybnika.

- Nam chodzi to, żeby w przyszłości nie zdarzyło nic podobnego. Jeśli ktoś w takiej sprawie przedzwoni do rybnickich strażników, to przynajmniej będą w stanie podać numer telefonu służb, które profesjonalnie zajmą się zwierzęciem – apelują mieszkańcy Kamienia.    

Rzecznik strażników Dawid Błatoń odpowiada, że jeżeli właścicielem terenu, na którym znajduje się zwierzę jest prywatna osoba, to odpowiedzialność za nią ponosi właściciel. Ponadto w Rybniku nie opracowano sposobu postępowania z dzikimi, wolnożyjącymi zwierzętami, których stan wskazuje, że są chore.

- Wszelkie pytania o procedury postępowania proszę kierować do wydziału gospodarki komunalnej –  informuje Błatoń.

- Młoda sarna przez pierwsze 2-3 tygodnie jest pozostawiona przez matkę w ukryciu. W razie niebezpieczeństwa przywiera do ziemi i nie ucieka. Matka z odległości obserwuje swoje młode i w razie niebezpieczeństwa skupia na sobie uwagę drapieżnika. Młodej sarny nie należy dotykać, zabierać i należy od niej odejść – przyznaje rzecznik.

Jeśli doszło do wypadku z udziałem zwierzęcia na terenie należącym do miasta, należy zawiadomić Powiatowe Centrum Zarządzania Kryzysowego lub dyżurnego straży miejskiej. 
 

Galeria

Image alt Image alt Image alt Image alt

Komentarze

  • kuba 03 września 2021 20:48Kiedys znalazlem sarne poraniona ,wezwalem straz z jastrzebia ,skontaktowalu sie z mysliwym ,moze lesniczym gdyz weterynarza nie bylo w zasiegu,ten doradzil aby nie ruszac bo matka odrzuci,na drugi dzien widzialem żel ki zagryzionej przez psy.
  • Gosia Cha 03 września 2021 20:19Jak zwykle Pet Patrol Rybnik❤️

Dodaj komentarz