post image
Elżbieta Grymel Gość karczmarza wieczorową porą

Korzystali z niej już tylko nieliczni miejscowi gospodarze. Z pewnością z czasem ludzie zapomnieliby o karczmie, w której ponad dwieście lat temu popełniono haniebną zbrodnię na niewinnym człowieku, który poprosił tam o nocleg. Jeżeli wierzyć ludowym opowieściom, tamtejsi karczmarze mieli podobno na sumieniu także inne zabójstwa dla pieniędzy. Kiedy w latach trzydziestych XX w. naprawiano starą drogę, postanowiono ją trochę poszerzyć i wtedy natrafiono na fundamenty jakiegoś budynku, a w jednej z jego piwnic odkopano ludzkie szczątki, więc sprawa odżyła i okoliczni mieszkańcy zaczęli sobie przypominać, co o tym miejscu słyszeli od swoich „starzyków”. W ten sposób historia ta dotarła do naszych czasów. 

Działo to się bardzo dawno temu, ale duch, który ukazywał się na zgliszczach starej karczmy znajdującej się przy drodze biegnącej z Baranowic do Suszca nie pozwalał o tym zapomnieć. 

Nikt z miejscowych nie zapuszczał się w te strony nocą, gdyż powszechnie uważano, że miejsce gdzie zabito niewinnego człowieka, jest przeklęte.
Na temat kim była ofiara zbrodni istnieje wiele wersji. Według jednej z nich miał to być młody wędrowiec ugodzony nożem prosto w serce w trakcie karczemnej awantury, zaś inna wspominała, że w karczmie powiesił się zrozpaczony podróżny, którego okradziono w drodze. Jednak najbardziej wiarygodna wydaje się opowieść, któr jąeszcze w latach 60. można było usłyszeć od starszych baranowiczan. A było to tak:

Nastała słotna jesień. Ludzie rzadko podróżowali i gości w karczmie było niewielu. Późnym wieczorem zapukał do jej drzwi rosły mężczyzna w kwiecie wieku. Przybyły nosił czarną, połataną opończę, ale nie wyglądał na żebraka. Było w nim „coś pańskiego” i może dlatego karczmarz mu nie odmówił, kiedy przybyły poprosił o nocleg w szopie służącej za stajnię, choć izby były wolne. Postanowił jednak zainteresować się tym, co robi ów dziwny podróżny. Noc była ciemna i nikt nie zauważył, kiedy karczmarz  podkradł się do szopy. Przytknął oko do szpary w ścianie i zajrzał do środka. Rzekomy żebrak najpierw rozglądnął się na boki, potem skrzesał ognia, zapalił malutka lampkę, wyjął z zanadrza niewielkie zawiniątko i przyświecając sobie, schował je pod żłobem. Karczmarz wrócił do izby  i tym, co widział, podzielił się z żona. Dla pewności odczekali jeszcze z dwie godziny...

Nazajutrz bladym świtem karczmarz spalił w kominku czarną opończę zbroczoną krwią. Tego samego dnia, wczesnym rankiem pojawił się w karczmie cesarski poborca podatkowy z dwoma żołnierzami. Usiedli blisko kominka, żeby się ogrzać. Jeden z wojaków chciał dorzucić drewna do ognia i pogrzebał w palenisku.

Wśród popiołu zalśniły, nieco zniekształcone przez ogień drobne złote przedmioty. Karczmarza zatrzymano pod zarzutem posiadania i ukrywania mienia wielkiej wartości. Obwiniony przyznał się do zbrodni i opisał jej przebieg. Oboje z żoną udusili ofiarę, a ciało  zawlekli do lodowni, zamierzając się go pozbyć przy sposobności. Przeszukali wszystko, ale spodziewanych kosztowności nie znaleźli. Nie przypuszczali nawet, jaki majątek jest ukryty w starej opończy. Podobno zabójca zakończył żywot w więzieniu, ale jego żonie udało się zbiec. Karczma opustoszała z dnia na dzień, ale nikt nie kwapił się, żeby ją zająć, bo spóźnieni podróżni często opowiadali o pojawiającym się tam duchu.

E. M. Grymel

Komentarze

Dodaj Komentarz