fot. pixabay.com
fot. pixabay.com

Jeden z naszych czytelników zdecydował się podzielić swoją historią wychodzenia z choroby alkoholowej.

Zacząłem pić jakoś w wieku 18 lat; jak miałem 27 lat to trafiłem na odwyk. Byłem młody, przystojny i przekonany o swoim zdrowiu. Przecież nie leżałem bezdomny w rynsztoku z butelką denaturatu w ręce - opowiada Rysiek (imię zmienione, nazwisko do wiadomości redakcji).

Obecnie nasz bohater ma 56 lat. Nie pije od 1992, czyli w przyszłym roku minie 30 lat jego abstynencji. Prowadzi własną firmę budowlaną, ukończył studia, krótko pisząc – wyszedł na prostą. Jak to możliwe, skoro w wieku 27 lat był na dnie: uzależniony, kompletnie zadłużony, ścigany przez policję, wdający się w bijatyki, bezrobotny?

Bez przyczyny

Picie jest chyba zawsze bez przyczyny. Myślę, że to niedojrzałość emocjonalna, nieumiejętność radzenia sobie w życiu bez jakiegoś wspomagacza, np. alkoholu czy leków. Jakaś taka nieśmiałość… Dzieciństwo miało duży wpływ na moje picie, bo wychowywałem się w rodzinie dysfunkcyjnej. Nie miałem żadnych wzorców – musiałem zgadywać, co jest normalne.

Dwa razy był w szpitalu psychiatrycznym przy ul. Gliwickiej na detoksie. Był uzależniony od leków psychotropowych oraz alkoholu – jest to tzw. uzależnienie krzyżowe. Twierdzi, że rybnicki szpital psychiatryczny jest dobry na odtrucie od alkoholu i leków, natomiast nie jest się tam w stanie wyleczyć z choroby alkoholowej. Nie prowadzi się tam terapii. Od tego jest Wojewódzki Ośrodek Lecznictwa Odwykowego i Zakład Opiekuńczo-Leczniczy w Gorzycach. Tam też trafił nasz Czytelnik po zakończeniu jednego z detoksów. Początkowo przez dwa tygodnie były tam prowadzone wykłady na temat alkoholizmu – głównie po to, by uświadomić uzależnionym, że to jest choroba. Po zakończeniu wykładów rozpoczyna się terapia grupowa. Nasz bohater spędził w Gorzycach około trzech miesięcy. Twierdzi, że dopiero w tym miejscu uświadomił sobie, że ma problem i jest nim rzeczywista choroba, a nie – jak dotąd o sobie myślał – wrodzone zło.

Gorzyce

W Polsce funkcjonuje takie przekonanie, że alkoholik to jest grzesznik, a nie chory człowiek – mówi. - Poczułem wielką ulgę, gdy okazało się, że jestem chory, a nie zły - dodaje.

Nasz bohater podkreśla jednak wyraźnie, że alkoholizm jest chorobą zaprzeczania i przez bardzo długi czas był przekonany, że jest z nim absolutnie wszystko w porządku. Co zatem sprawiło, że zdecydował się pojechać do Gorzyc i zacząć leczyć? Długi… Alkoholizm, jak każdy nałóg – kosztuje. Czytelnik zdecydował więc, że uda się do ośrodka leczenia, aby uciec przed osobami, które żądały od niego zwrotu należnych im pieniędzy. Gorzyce z początku były więc wyłącznie ucieczką.

Dobrowolnie się nie przestaje pić. Nie ma takiej opcji. Musi się życie tak skryzysować, muszą się tak spiętrzyć kryzysy, że człowiek pozostaje bez wyjścia. Nie możesz już dalej pić, nie możesz też przestać, nie możesz już dalej funkcjonować. Tak było w moim przypadku. Takie wykluczenie społeczne to jest już taka końcowa faza, bo przed śmiercią fizyczną jest śmierć społeczna – już cię nikt nie chce. Następnym etapem byłoby zatem umrzeć, bo nic innego nie pozostaje - zaznacza.

Nasz były alkoholik wspomina, że straszny był moment powrotu do rzeczywistości po Gorzycach. Pojawiało się wiele pokus. Uważa, że kluczowe było chodzenie na meetingi Anonimowych Alkoholików.

Samobójstwo na raty

Czytelnik bardzo docenia również spotkania z psychologiem rybnickim, Andrzejem Winklerem, który prowadził wykłady na temat alkoholizmu.

To nie były meeting, ale wykłady, które pozwalały sobie poukładać i poutrwalać pewne rzeczy w głowie - wskazuje.

Alkoholik mówi, że uświadomił sobie ważną rzecz:

To, że człowiek przestaje pić, nie jest gwarancją sukcesu w życiu i świetnego samopoczucia. Trzeźwienie polega na tym, żeby sobie uświadomić, że są dni dobre i są dni złe. Nie zawsze jest niedziela i nie zawsze świeci słońce - dopowiada.

Zapytany o to, jaki jest największy zysk z zaprzestania picia odpowiedział:

No to, że w ogóle żyję. To jest największa korzyść. Etap śmierci społecznej miałem już za sobą, niewiele brakowało do śmierci fizycznej. Picie to po prostu samobójstwo na raty.

Dodaje też:

W Polsce leczenie odbywa się za późno - dopiero w fazie chronicznej. Obecnie trochę się to zmienia, ale kiedyś tolerancja na picie była ogromna.

Czytelnik porównał również uzależnienie od leków i alkoholu. Twierdzi, że wychodzenie z nałogu zażywania leków psychotropowych trwało dłużej i było cięższe. Warto to mieć na uwadze, biorąc pod uwagę, jak wiele osób jest obecnie uzależnionych od różnego rodzaju leków nasennych czy uspokajających (często nie mając pojęcia, z jakim problemem się faktycznie borykają).

Choroba duszy, ciała i umysłu

Alkoholizm jest chorobą duszy, ciała i umysłu. W czasie picia udajesz kogoś innego, niż jesteś w rzeczywistości. Ja piłem, aby ukryć to, kim jestem naprawdę – osobą zalęknioną, nieśmiałą, ponurą i zamkniętą. To było takie budowanie legendy na swój temat. Obalenie tego było cholernie trudne... - przyznaje. 

Zapytany o to, czy czuje się dumny ze swojego niepicia odpowiedział z pokorą, że nie:

Myślę, że trzeba mieć szczęście. Jestem szczęśliwcem. W tym nie ma mojej zasługi. To splot zdarzeń tak spowodował. Gdyby się to wszystko nie przydarzyło, to bym z tego nie wyszedł. Ja współczuję ludziom, którzy nie mogą przestać, bo życie nie daje im takiej okazji. U mnie to był fart. 

Komentarze

Dodaj komentarz