Fot. Muzeum w Rybniku
Fot. Muzeum w Rybniku

Współczesne święta Bożego Narodzenia to amerykańskie kolędy, zatłoczone centra handlowe oraz domy obwieszone światełkami. Ale czy nasze święta czymś pachną?

Osoby obchodzące je jeszcze w okresie PRL-u, doświadczały ich w zdecydowanie mniej skomercjalizowanej, za to bardziej skromnej i rodzinnej wersji. Nie da się również ukryć, że ich święta w przeciwieństwie do naszych były… białe, bo nie brakowało śniegu. Nie sposób nie zauważyć, że dawniej okres świąteczny był bardziej wyczekiwany i doceniany. Współcześnie mamy wszystko, więc ma to zupełnie inny wydźwięk: dla wielu osób stanowi pewnego rodzaju normą, a nawet obowiązek, który trzeba wypełnić, „bo wypada”.

Zapach pomarańczy

Często mówi się, że PRL-owskie święta pachniały pomarańczami. Był to bowiem jedyny moment, kiedy można było nabyć trudno dostępne cytrusy i ci, którym się udawało, mieli naprawdę wiele szczęścia. Wyobrażacie sobie, że dzisiaj ktoś skacze ze szczęścia, bo dostał pod choinkę pomarańczę? Mógłby się okazać nawet lekko urażony… W tym miejscu można by sparafrazować tekst zespołu Świetliki i oświadczyć „że pomarańcze nigdy już nie będą tak dobre i drogie".

Co ciekawe, wiele osób zapytanych o to, które święta wolało: czy obecne, bogate w najbardziej wykwintne potrawy i pełne drogich, wyszukanych prezentów; czy tamte – skromne, rodzinne, pachnące pomarańczami, ale ubogie – bez wahania odpowiadają, że te drugie.

Co więc najbardziej świadczy o magii tamtych świąt? Wydaje się, że jest co najmniej kilka czynników. Przede wszystkim ludzie byli względem siebie bardziej życzliwi, być może zjednoczeni jeszcze po przejściach wojennych. Ich relacje nie były tak płytkie i krótkotrwałe jak to ma miejsce obecnie. Nie rozmawiali ze sobą przez smartfony, lecz w realnym świecie, np. stojąc w kolejkach po żywność. Obecnie panuje kult indywidualizmu, który mocno ograniczył nasze kontakty z innymi i sprawił, że skupiliśmy się przede wszystkim na sobie.

Skomercjalizowane święta

Aktualnie zmieniła się mentalność ludzka. Maleje zaufanie ludzi do Kościoła katolickiego (szczególnie w większych miastach), a sam naród jest podzielony. Niejednokrotnie panuje niezgoda w rodzinach z powodu podziałów partyjnych w państwie.  

Choć obecnie świętowania nikt nie zabrania (wręcz jesteśmy do niego zachęcani z każdej strony – i to zaraz od początku listopada…), to jego siła słabnie. W czasach PRL-u oczekiwanie na świętowanie wiązało się z ogromną radością i ekscytacją, ale również z głęboką wiarą i pobożnością. Współcześnie od Kościoła odchodzimy (szczególnie młodzi), więc magia świąt traci na sile. Cieszą się na nie głównie małe dzieci i niektóre rodziny przyznają, że starają się dopiąć wszystko na ostatni guzik właśnie głównie ze względu na nie. Obecnie wielu niewierzących praktykuje święta jako formę tradycji, a samo świętowanie nabrało bardzo komercyjnego charakteru.

W PRL-u wielu produktów brakowało, więc dzielono się po równo tym, co udało się zdobyć. Uczono się w ten sposób życia we wspólnocie, we wzajemnym szacunku i życzliwości. Długie wyczekiwanie na rodziców, którzy stali w kolejce po słynne pomarańcze i inne produkty sprawiało, że radość z ich nadejścia  była tym większa i łatwiej było docenić to, co się otrzymało.  

Wystane w kolejce

Oczywiście nie wszyscy reagują dzisiaj bez wdzięczności, z przekonaniem, że wszystko im się należy bez większych starań. Są i tacy, którzy pamiętają smak tamtych lat i nauczyło ich to szczerze cieszyć się z tego, co mają obecnie. Zdaje się jednak, że znajdują się w mniejszości.

Jeżeli ktoś ma wyobrażenie, że w PRL-u święta wyglądały zupełnie inaczej niż współcześnie, to częściowo się myli. Wtedy również w domach strojono choinkę, kładziono pod nią prezenty, spożywano rybę (o ile udało się „załapać” na nią w kolejce), a nawet moczkę czy makówki. Po prostu prezenty były bardziej skromne; wśród popularnych znajdują się bielizna, słodycze czy owoce, zaś dla dzieci – drewniane zabawki. Po spożytej kolacji wigilijnej cała rodzina wspólnie śpiewała kolędy; dziś ten zwyczaj raczej zanika. O północy większość ludzi wybierała się na pasterkę; obecnie postępują tak tylko nieliczni.

Jakie kolędowanie

Choć panujący w PRL-u ustrój oficjalnie nie zabraniał obchodzenia świąt, to informacja w radiu czy telewizji była skierowana przeciwko praktykom religijnym. Środki masowego przekazu nie przekazywały informacji o tradycjach świąt Bożego Narodzenia, nie transmitowano mszy świętych w telewizji, nie puszczano kolęd w radiu. Współcześnie zaś jesteśmy bombardowani koncertami kolęd (lub ich amerykańskimi wersjami) czy filmami o tematyce świątecznej z każdej strony. Z tego powodu części z nas święta zdążą się „przejeść”, i to jeszcze zanim nadejdą.  

Warto też mieć na uwadze, że święta w PRL-u wymagały od ludzi niezwykłej pomysłowości. Jeżeli ktoś nie potrafił kombinować, to niejednokrotnie zostawał z niczym. Nie wystałeś w kolejce – nie masz. Choć uroczyste obchodzenie Bożego Narodzenia było niezgodne z tym, co reprezentowała sobą ówczesna partia, to okres grudniowy był dla naszych rodaków tzw. namiastką normalności. Co zaś dzisiaj jest normą – to trudno odpowiedzieć… 

Komentarze

Dodaj komentarz