Co się stało, że wypowiedzi uwiarygodniamy tym zwrotem. Czy nie jesteśmy pewni, że rozmówcy uwierzą w nasze argumenty, czy może sami już nie wierzymy w to co mówimy? I czyja prawda posiada większą wartość? Moja, czy interlokutora? I kto to niby rozsądzi? Oto zagwozdka!
Ponoć żyjemy w dobie „post prawdy”, „pół prawdy”, w której fakty są mniej istotne w kształtowaniu opinii publicznej niż odwołania do emocji i osobistych przekonań, a podstawowe wartości w życiu społecznym są zagrożone przez cynizm, nieuczciwość, brak rzetelności dziennikarskiej.
I faktycznie, spoglądając na politykę, zwolennicy danej opcji przyznają prawdę swoim wybrańcom, wszystko jedno, czy przedstawiana rzeczywistość nie mija się z prawdą, czy jest po prostu zwykłym kłamstwem lub bardziej współcześnie fake newsem. W mniejszych grupach społecznych: sąsiad zgodzi się z prawdą tego sąsiada, którego bardziej lubi, rodzina przyzna ją temu członkowi grupy, którego bardziej szanuje lub ma wyższą pozycję społeczną, w pracy poprzemy przełożonego, który nas popiera, itd…
W tę narrację zwrot tak naprawdę świetnie się wpisuje. Czasami słuchając wypowiedzi polityków można popaść nie tylko w rozterkę umysłową, a wręcz w lekką paranoję. Bo jak reagować, kiedy przedstawiciel jednego ugrupowania przekonuje, że tak naprawdę dzisiaj jest wtorek, poseł z wrogiej partii, że tak naprawdę mamy środę, a ja widzę w kalendarzu, że jest poniedziałek? Na szczęście „tak naprawdę” króluje głównie w mowie, gdyby pojawiało się równie często w piśmie przeczytanie na przykład artykułu w gazecie byłoby udręką.
Zwrot „tak naprawdę” językoznawcy zaliczają do grupy jednostek metatekstowych, których używamy w celu skomentowania własnej wypowiedzi. Podobnymi są: nawiasem mówiąc, ściśle biorąc, by tak rzec… Nie miałby sugerować, że ktoś wcześniej powiedział nieprawdę, lecz podkreśla, że prawdą jest to, o czym mówi nadawca. A mnie się wydaje, co wnioskuję z obserwacji, że tytułowy zwrot głównie w debatach z udziałem polityków rozmaitych opcji jest stosowany świadomie i celowo dla wskazania, że przeciwnik plecie bzdury, i „moja” prawda jest lepsza od twojej.
Specjaliści wskazują też na niepotrzebne, nawykowe stosowanie tego zwrotu lub jako wypełnienie pauzy w wypowiedzi (takie: eee czy yyy). Osobiście wolę eee, czy yyy od tak naprawdę; przynajmniej wiem, że rozmówca szuka odpowiedniego słowa albo zaniemówił pod wpływem moich argumentów. W drugim przypadku odczuwam niepokój, że ktoś na siłę stara się, nie tyle mnie przekonać, co narzucić swoją wątpliwą prawdę.
Komentarze