Foto: Dominik Gajda.
Foto: Dominik Gajda.

Pierwsze objawy

We wrześniu ubiegłego roku, u pani Grażyny zaczęły pojawiać się pierwsze niepokojące objawy. W pierwszej kolejności, pojawiły się problemy z coraz szybszym zmęczeniem.

- Myślałam, że to z powodu zwiększonej wagi. Cokolwiek zrobiłam, musiałam po chwili odpocząć. Przyznaję się, nie poszłam do lekarza, ale później było już coraz to gorzej - mówi kobieta.

Pojawiły się problemy ze spaniem na plecach oraz coraz większe kłopoty z oddychaniem. Gdy kobieta nie mogła poradzić sobie sama z nasilającym się problemem, pojechała do lekarza pierwszego kontaktu. Ten dał jej godzinę, żeby dotarła do najbliższego szpitala.

- Mówił, że daje mi godzinę, żebym dotarła do szpitala w Knurowie, bo inaczej uduszę się u niego na kozetce - podkreśla pani Grażyna.

Zaczęła się diagnostyka

W szpitalu okazało się, że w lewym płucu zaczęła zbierać się woda. Po krótkiej hospitalizacji, w karcie wypisowej zaznaczono, że nie stwierdzono komórek nowotworowych. Problem jednak powrócił szybciej, niż można było się tego spodziewać.

- To mnie trochę podniosło na duchu. Ale za dwa dni była u mnie karetka. Lekarze stwierdzili jednak, że nie ma zagrożenia życia i zostałam w domu - mówi. 

Minęły kolejne dwa dni i kobieta znów trafiła do szpitala w Knurowie. Ponownie pojawiła się woda w opłucnej, lekarze nie wiedzieli co jest tego przyczyną. Pani Grażyna trafiła więc do szpitala chorób płuc w Pilchowicach. Tam zrobiono jej kompleksowe badania, myślała, że lekarze jej pomogą. 

- Po pięciu dniach lekarze stwierdzili, że też nie są mi w stanie pomóc. Wypisali mnie na wózku inwalidzkim do domu, bo nie miałam nawet siły, żeby chodzić - mówi ze łzami w oczach 47-latka. Podkreśla, że wtedy też najbardziej zabolały ją słowa lekarza, który powiedział "ja pani nie daję gwarancji, że pani dożyje tej daty" - mówiąc o dacie kolejnej wizyty.

Kobieta znów trafiła do kolejnego szpitala - tym razem w Bystrej - gdzie pobrano jej wycinek z lewego płuca. Znów zlecono kompleksowe badania, gdyż poprzedni szpital nie przekazał pełnych informacji o przebiegu choroby. Wyniki badania zaprzeczyły wszystkim poprzednim. Zdiagnozowano nowotwór złośliwy lewego płuca, z przerzutami na oskrzela.

- Na każdym wypisie jest napisane praktycznie to samo. Dopiero w szpitalu w Bystrej stwierdzono obecność komórek rakowych. Gdyby to było stwierdzone za pierwszym moim pobytem w szpitalu, to może choroba nie byłaby w tak zaawansowanym stanie. Wygląda to tak, jakby każdy szpital działał na własną rękę - zastanawia się pani Grażyna.

Teraz pani Grażyna czeka na konsultacje z onkologiem. Do tego czasu przyjmuje leki przeciwbólowe. Każda czynność, którą wykonuje powoduje jednak ogromne zmęczenie.

- Dla mnie wejście na górę po schodach jest tak męczące, jakbym przerzuciła tonę węgla. Kiedyś mogłam to zrobić bez problemu, a dziś? - podkreśla kobieta.

Nie wiadomo jak potoczy się leczenie. Gdyby jednak okazało się, że konieczna będzie kosztowna terapia, na przeszkodzie stoją ograniczone możliwości finansowe.

- Jeśli lekarz podejmie decyzję o leczeniu farmakologicznym, to lekarstwa mogą kosztować nawet 11 tys. zł tygodniowo. Nas po prostu na to nie stać. Bez jakiejkolwiek pomocy od innych ludzi nie damy rady - mówi kobieta.

Liczy się każda chwila

Nie czekając ani chwili, rodzina pani Grażyny ruszyła z pomocą. Uruchomiono już zbiórkę środków na bieżące potrzeby, które związane są z koniecznością zakupu wielu leków przeciwbólowych i pozwalających na poprawę komfortu oddychania. Te nie są tanie, lecz są niezbędne. Ich brak oznacza potężny ból.

By dać nadzieję 47-latce, wystarczy wejść na stronę www.pomagam.pl/gloga.

Komentarze

Dodaj komentarz