post image
Pixabay Utopki z ludowych opowieści zamieszkują stawy

Elżbieta Grymel

Od tego czasu opowiadano, że ludzie w samo południe widywali tam utopka, który wygrzewał się na pidle (przepuście). Nie było wiadomo, jak naprawdę stwór ten wyglądał, bo każda relacja była inna. W latach 70. XIX wieku miał się tam pojawić nowy utopek w pasiastym ubranku. Skąd wziął się ów odmieniec, wyjaśnia poniższa historia:

Baron Emil von Durant (1839 -1894) młodszy, właściciel baranowickiego majątku dużo podróżował po Europie. Kiedyś przywiózł ze sobą młodego służącego, który był Szwajcarem i mówił tylko po niemiecku, z zabawnym akcentem, więc nie wszyscy miejscowi jego gadaninę rozumieli. Mężczyzna ów był mizernej postury, ale bardzo zręczny. W wolnych chwilach (a było ich niewiele) lubił spacerować nad stawem Baranek położonym niedaleko pałacowego parku. Tam natknął się kiedyś na pewnego złośliwego gajowego. Ponieważ pora była późna, leśnik doszedł do wniosku, że spotkał utopka. Ku jego zaskoczeniu stwór odezwał się ludzkim głosem, choć mówił dziwnym językiem. Mocno gestykulując, wskazywał na trzymane przez gajowego cygaro.

Okazja, żeby rozprawić się z demonem, nasuwała się sama! Gajowy udał więc, że mocno zaciąga się, a potem wypuścił dym ustami. Następnie uśmiechając się przymilnie, wyciągnął rękę z cygarem w kierunku człowieczka w pasiastym ubraniu. Ten zaciągnął się cygarem tak bardzo, aż dym poszedł mu uszami i padł zemdlony na ziemię, a leśnik odwrócił się na pięcie i skierował prosto do baranowickiego folwarku. Dopiero nazajutrz dowiedział się kim był rzekomy utopiec. Ale gajowy nie wykazał skruchy, bo przecież ten cudak sam się napraszał, a on tylko z uprzejmości mu w tym dopomógł!

Podobne opowieści można było usłyszeć tylko od ludzi, którzy w jakiś sposób byli z baranowickim dworem związani np. poprzez pracę. Takich „rewelacji” poza pałacyk i folwark się nie wynosiło, ale najczęściej wyglądało to tak: nikt niczego nie mówił, chyba, że na ucho, bo za robienie plotek można było stracić pracę! Ale i tak we wsi ludzie wiedzieli wszystko lepiej , bo za zanim sprawa dotarła do postronnych uszu obrastała legendą.

Mój dziadek Paweł Hrubesz (Hrubesch) czasem powtarzał opowieści swojego ojca, o którym mówiono, że był kiedyś zaprzyjaźniony (choć może to za wielkie słowo!) z samym młodszym baronem Emilem von Durant. Opisane wyżej zdarzenie miało podobno mieć miejsce jeszcze w wieku XIX., bo po roku 1906 Durantowie utracili prawa do baranowickiego majątku. Krótko przed śmiercią baron Emil wyprowadził się do swej córki na Dolny Śląsk. Po roku 1906 rodzina von Durant zaproponowała pracę starszemu bratu mojego dziadka Pawła – Wilhelmowi, który został leśnikiem niedaleko Srebrnej Góry na Dolnym Śląsku i pracował tam aż do końca II wojny światowej.

Opowiadanie powyższe napisałam na początku lat 2000, korzystając z zasłyszanych opowieści i pobieżnych notatek zrobionych przeze mnie jeszcze w latach 80. i 90.

Ps. Opowiadanie powyższe napisane prawie 20 lat temu wyłącznie na podstawie zasłyszanych opowieści, wymaga pewnych uzupełnień. W latach 80. ubiegłego wieku, kiedy osiadł tam mój pradziadek Josef, właścicielem Baranowic był Hans von Durant (1837 – 1907), zaś jego brat Emil (młodszy) (1839 – 1994) zarządzał majątkiem Osiny. Baron Emil, pod koniec lat 70 . kupił majątek w Wielowsi i tam osiadł na stałe, rzadko odwiedzając Baranowice. Skąd znał go mój pradziadek, tego nie wiem, ale mogli się spotkać, kiedy w latach 70. mój antenat przebywał w majątku w Czerwięcicach (k. Raciborza). Jak wspominali moi krewni, zarówno pracę w Czerwieńcicach, jak i w Baranowicach pradziadek dostał z poręczenia wysoko postawionych osób. Rekomendującym go do pracy w Baranowicach mógł być baron Emil von Durant młodszy, ale to tylko przypuszczenie. Zachodzi dość oczywiste pytanie, kto przywiózł do Baranowic, wspomnianego w powyższym tekście, zręcznego Szwajcara: baron Emil czy jego brat baron Hans? Po raz któryś przekonujemy się, że pamięć ludzka (szczególnie ta ludowa) bywa zawodna.

Komentarze

Dodaj Komentarz