post image
Pixabay To niezwykłe zdarzenie poprzedziła burza z piorunami

Elżbieta Grymel

Po wielkiej burzy pewien gospodarz wyszedł na podwórko, żeby oszacować szkody. Wtedy zauważył, że pod stodołą siedzi skulony i trzęsący się z zimna kilkunastoletni chłopiec. Woda spływała strumyczkami z jego włosów i odzienia. Twarz miał mizerną i pociemniałą, ale jasne jak słoma włosy. Nie podniósł głowy nawet na dźwięk głosu gospodarza, który zapytał go, skąd się tu wziął. Chłopiec milczał, odsunął się tylko, kiedy chłop wyciągnął rękę, żeby go pogłaskać.

- Głuchoniemy! – przebiegło przez myśl rolnikowi. – Trzeba mu dać spokój, odpocznie sobie trochę i pójdzie dalej!

Gospodarz zawrócił do domu i informacją o niespodziewanym gościu podzielił się z żoną.

Kobieta wyniosła przed dom dwa koce i miskę żuru, który został od wieczerzy. Chłopak uniósł nieco głowę znad kolan i wydawało się jej, że podziękował skinieniem głowy. Przez moment widziała jego czarne oczy i aż ciarki ją przeszły, takie były jakieś dziwne i przenikliwe.

Zaraz potem gospodyni zajęła się wieczornym obrządkiem. Po powrocie do mieszkania zauważyła, że chłopak położył się spać w wozie, który stał na podwórku, ale następnego ranka znów tkwił pod okapem stodoły. Żal było jej biedaka, bo sama była matką trzech urwisów w zbliżonym wieku, dlatego wyniosła mu jedzenie przed dom, bo w żaden sposób nie dał się zaprosić do środka. Po śniadaniu, kiedy wszyscy ruszyli w pole okopywać buraki, młody nieznajomy również wziął kopaczkę i poszedł za domownikami. Robota paliła mu się w rękach, aż gospodarze nie mogli się nadziwić!

Tylko kiedy słonko stało wysoko, wyraźnie osłabł i położył się w cieniu. Pod wieczór gospodarz poszedł do pobliskiego stawu pławić konie. Chłopak pociągnął za nim. Od tego czasu najbardziej skwarną część dnia spędzał, kąpiąc się w stawie, potem wracał i brał się do roboty ze zdwojoną siłą. Tak minęło kilka dni. Wieść o dziwnym parobku bardzo szybko rozeszła się po wsi. Któregoś popołudnia do gospodarza zajrzał jego daleki krewny - „łowczorz” Uliczka z Kolonije. Kiedy pojadł i popił powiedział do krewniaka:

- Ty, chłopie masz w domu planetorza! Nie zrób mu żadnej krzywdy, to on ci się odwdzięczy! Musiał spaść z chmury podczas burzy, ale planetorze wrócą po niego przy najbliższej sposobności. Nie posyłaj go jednak do żniw, bo ci całe zboże zgnoi! Nie patrz mu też w oczy, bo planetorze tego nie lubią, ponieważ nie mają duszy!

Łowczorz poszedł a planetorz został aż do jesieni, bo przez calusieńkie lato nie spadła ani jedna kropla deszczu. Było to na świętego Michała: już od rana planetorz chodził niespokojny i spoglądał w niebo, które pociemniało dopiero koło południa i wtedy pokazały się pierwsze błyskawice. Gospodarz domyślił się, że to planetorze przylecieli po jego „pachołka”, dlatego wyszedł przed dom, żeby się z nim pożegnać. Zobaczył wtedy, że na podwórko spadła wielka, ciemna chmura, na której znajdowało się mnóstwo ludzi podobnych do jego gościa. Młody planetorz wszedł na nią, podziękował za gościnę i obiecał, że ześle deszcz, kiedy gospodarz będzie go potrzebował. Dodał, że wystarczy na polu czy łące rozciągnąć biała płachtę.

Choć chmura dawno zniknęła, chłop długo stał jak osłupiały, bo bardzo był zaskoczony tym, że młody planetorz nauczył się gadać po ludzku!

PS. Płanetnicy (planetorze) – w wierzeniach słowiańskich były to demony rządzące chmurami i deszczem. Pamięć o nich przetrwała do naszych czasów dzięki opowieściom ludowym.

Komentarze

Dodaj Komentarz