Foto: Robert Lewandowski.
Foto: Robert Lewandowski.

Olena Hlazkova to 28-letnia Ukrainka, która do Polski przyjechała ponad dwa lata temu. Studiowała w Kijowie - swoim mieście rodzinnym - by następnie przyjechać do Poznania rozpocząć staż podyplomowy. Za swoją miłością powędrowała na Śląsk i tak znalazła się w Rybniku.

- Mój mąż jest Ślązakiem, poznaliśmy się w Poznaniu. On jednak chciał wracać na Śląsk - podkreśla kobieta.

Choć w rybnickim szpitalu Olena pracuje zaledwie od kilku miesięcy, dość mocno zżyła się z tutejszym personelem, który wspiera ją na każdym kroku.

- Bardzo kocham swój oddział. Według mnie to najlepsze miejsce, do którego mogłam trafić. Zawsze zdarzy się, że czegoś nie rozumiem po polsku - bo to nie jest mój język ojczysty - ale wtedy mogę liczyć na wsparcie kolegów i koleżanek z pracy. To bardzo miłe - mówi.

Obecnie Olena jest jedną z trzech osób w rybnickim szpitalu, która pochodzi z Ukrainy.

- Wydaje mi się, że będzie potrzeba więcej osób, które będą mówiły w języku ukraińskim. Ktoś kto tu dociera może rozumieć język polski, ale wiele tych osób nie będzie znało tego języka - mówi wskazując na obecną sytuację w swojej ojczyźnie.

Pierwsi pacjenci już dotarli

W ubiegłym tygodniu do rybnickiego szpitala trafili pierwsi mali pacjenci z Ukrainy. To głównie osoby z gorączką, osoby wychłodzone czy z objawami osłabienia. Kobieta pomaga im nie tylko jako lekarz, lecz także jako tłumacz.

- Ostatnio udzielałam pomocy babci dziecka, które do nas trafiło. Tu w szpitalu nikt jej nie rozumiał, więc robiłam za tłumacza - śmieje się kobieta.

Podkreśla, że w momencie gdy ukraińscy pacjenci słyszą, że ktoś mówi w ich języku, stają się bardziej otwarci. To pomaga w zrozumieniu ich problemu i znalezieniu odpowiedniego środka pomocy.

Sytuacja w Ukrainie

Wraz z narastającym konfliktem zbrojnym w Ukrainie, do Polski zaczęły docierać setki tysięcy uchodźców wojennych. Wśród nich była także mama i siostra Oleny, która również wymagała opieki lekarskiej. 

- W drugi dzień wojny udało się ściągnąć moją mamę i siostrę do Polski. Od razu pojawiło się wsparcie ze strony tutejszych znajomych. Otrzymywałam liczne propozycje, że ludzie mogą przyjąć moją mamę do siebie. Chcieli podarować jedzenie i inne rzeczy. Mówiłam, że jestem tutaj na miejscu i mogę pomóc mojej rodzinie. Dobrze, że tak wyszło, że udało mi się tu przeprowadzić, bo nie wiem jak ludzie mogą poradzić sobie w innym państwie nie mając tutaj nikogo - podkreśla kobieta.

Jak mówi, sytuacja w jej ojczyźnie jest na prawdę poważna.

- Tam jest potrzebna pomoc. Do mnie dzwonią koleżanki, które pracują w Kijowie i mówią, że brakuje tam leków, jedzenia czy nawet strzykawek. Sama staram się pomagać jak mogę i na własną rękę wysyłam leki i inne rzeczy, które tam mogą się przydać - dodaje Olena.

Niegdyś kobieta mieszkała w centrum Kijowa. Nie wie jednak jak obecnie wygląda jej miasto.

- Nie mamy informacji jak wygląda tam sytuacja na miejscu, bo nikt z sąsiadów nam nie odpowiada. Wiemy tylko, że siedzą poukrywani w piwnicach - mówi.

Czy jej mamie uda się wrócić do swojego domu? Kobieta ma nadzieję, że tak się stanie.

- Na chwilę obecną moja mama twierdzi, że chce wrócić do swojego domu w Kijowie, jeśli ustanie wojna. Ale nikt nie wie kiedy to wszystko się tam skończy i czy będzie to możliwe - podsumowuje.

W najbliższym czasie do rybnickiego szpitala powinny trafić kolejne osoby ukraińskojęzyczne. Wśród nich mają znaleźć się także psychologowie.

Komentarze

Dodaj komentarz