post image
Dominik Gajda Wśród Ślązaków zaczyna się dzielenie na tych, którzy są "prawdziwymi Ślązakami" i "nieprawdziwymi" - mówi Paweł Polok

Paweł Polok

Zaczęło się parę lat temu od zarzucenia Joannie Bartel, że mówi "bartelową ślązczyzną". Chodzi w skrócie o to, że KZK GOP w swych autobusach postanowił emitować nazwy przystanków po Śląsku i zatrudnił do czytania tychże komunikatów właśnie Joannę Bartel. I tu posypały się zarzuty. Zarzuty o tyle kuriozalne, że Bartelka jest Ślązaczką z dziada - pradziada (a nawet babci - prababci, bo dla jedynych prawdziwych Ślązaków ważne jest zbadanie wszystkich przodków). Wręczono jej tekst, który miała jedynie przeczytać, więc zarzucanie jej, że był źle napisany, nie ma sensu. Ale to nie wszystko, bo idziemy dalej, a nasze odkrywanie jedynej prawdziwej śląskości dopiero się zaczyna.

Otóż z wyżyn swej wiedzy jeden z górnośląskich publicystów orzekł, że na Śląsku na wigilijnym stole pojawiał się śledź, a nie karp i karp to tradycja komunistyczna. Wypada w tym miejscu przypomnieć, że rzeczywistość jest dużo bardziej złożona niż się to niektórym wydaje. I tak, jak tłumaczymy od lat polskim nacjonalistom, że Śląsk się od Polski bardzo różni, tak teraz informuję "Prawdziwych Ślązaków", że sam Śląsk wewnętrznie także jest podzielony na różne ziemie z różnymi tradycjami.

W niektórych częściach Górnego Śląska jedzono przed wojną w wigilijny wieczór śledzie (faktycznie przeważały), w innych np. białą kiełbasę (tereny zamieszkiwane przez protestantów na zachodzie), a w jeszcze innych karpie (m.in. Rybnik, który obfitował w stawy i o karpia było tu nietrudno). Do końca swoich dni moja Ś+P Babcia (rocznik 1931) wiedziała i z pamięci recytowała, że karpia łowi się tylko w te miesiące, których nazwy kończą się na literę r. A zatem: Januar, Februar, September, November, Dezember. Nie sądzę, by nauczono Ją tego w socjalistycznej szkole. Faktem jest, że Boże Narodzenie to okres, w którym tradycje nie raz zależne są wręcz od danej rodziny, stąd też poza podstawowymi trudno jest mówić o ogólnej specyfice.

Strojono choinkę, jedzono ryby (różne!) do tego makówki (nie wszędzie!), moczkę (nie wszędzie!), konopiotkę zwaną też sięmieniotką (nie wszędzie!), obdarowywano się upominkami, śpiewano kolędy i to w zasadzie wszystko, gdy idzie o wigilię. Pozostałe zwyczaje zależne były od danej rodziny - zgodnie z zasadą "co kraj to obyczaj, co chałupa to zwyczaj". To nie wszystko. Generalnie, im bardziej na południe, tym więcej było karpia - dzięki bliskości Austrii, gdzie się go jadło także w czasie Bożego Narodzenia. I naprawdę mówienie, że karpia przynieśli komuniści wywołuje w Rybniku zrozumiałą konsternację. Ale zostawmy na boku śledzie, karpie, makówki i inne specjały. Sprawa jest bowiem poważniejsza.

Idzie mianowicie o to, że próbuje się Śląsk zglajszachtować. I to nie rękami Niemców czy Polaków, ale samych Ślązaków, którzy zresztą robią to z własnej i nieprzymuszonej woli. Co chwila czytam w internecie uczone wywody, że oto mówi się dźwierze a nie dźwirze (lub odwrotnie), siemieniotka a nie konopiotka (lub odwrotnie). Na Wigilię jadło się śledzie, a nie karpia, wodzionka robi się na maśle, a kluski bez dodatku jajek. I próżne są wołania sprawiedliwych, którzy przypominają, że są i były rożne tradycje - nawet w ramach jednej wsi.

Próżno tłumaczyć, że jedna starka robiła wodzionka na fecie, a inkszo na maśle. Jedna ciotka miała ciasto na kluski z jajcami, inna bez. Z wielkim zdziwieniem niektórzy przyjmują fakt, że u starzika z jadło się na wilijo grochówka i tylko czekam na ogłoszenie, że w takim razie nie był prawdziwym Ślązakiem. Cała ta sytuacja może mieć następstwa poważniejsze niż nam się wydaje.

Obawiam się, że wielu takich poprawiaczy tradycji będzie miało wpływ na standardyzację śląskiej godki. Będą ją chcieli skodyfikować według własnej wizji Śląska i tylko czekam na kazania, że oto nie mówi się "pisać", a "szrajbować" i nie dźwierze, tylko dźwirze. Raz, że dadzą w ten sposób oręż do ręki przeciwnikom kodyfikacji śląskiej godki (już widzę radość niektóych, gdy dopną swego), a dwa, że nie będą mieli racji. Godka ma bowiem mnóstwo gwar - tak jak Wilijo mnóstwo tradycji. I co teraz? - zapyta ktoś. Ano nic - odpowiadam. Należy skodyfikować wszystkie odmiany bez wyjątku. Nie jest to wszak jakieś działanie nie z tej ziemi.

Język angielski ma skodyfikowanych co najmniej siedem odmian, a czeski pięć. Nikt z tego powodu nie drze szat i dla językoznawców nieskażonych nacjonalizmem jest to sprawa oczywista. Kodyfikacja ta nie sprawiłaby też większych trudności - po prostu zajmie więcej czasu. Ale praca ta nie jest niemożliwa do wykonania, a dowodem niech będzie fakt, że przywołany wyżej język czeski został odtworzony w zasadzie przez jednego człowieka i to w czasach, kiedy komputer i komunikacja elektroniczna były czymś, co nie śniło się nawet filozofom. Swoją drogą ciekawym jest fakt, że dziś wyznawcy poglądu pod tytułem „naszo godka jest gwarą i kodyfikacja ją zabije" nie potrafią powiedzieć, jak to się stało, że kodyfikacja języka czeskiego (powstałego głównie z gwar praskich) nie tylko go nie zabiła, ale wręcz ocaliła. Ale taka już cecha nacjonalistów - absolutna niechęć do faktów i karmienie się mitami.

Komentarze

  • Escher 17 czerwca 2022 07:52Kazdy Region ma swoje,troche inne tradycje i zwyczaje,a takze Akzent i gware.Nie jest mozliwe,ze 200km dalej jest wszystko identyczne.To, jakie jest zycie tetaz ,wywodzi sie z wielu lat
  • Piotr 16 czerwca 2022 22:38śmieszy mnie takie godanie tela róznych dyskusji a język śląski na hasioku bo w szkołach przy takiej różnorodności nigdy
  • Rychtig Echt Slonzok ;-) 16 czerwca 2022 09:52Dobrze chopie godosz..Żol co mało Cie słyszeć..Pozdrawiom..

Dodaj Komentarz