post image
Pixabay Wedle ludowych wierzeń, stawy zamieszkują utopce

Elżbieta Grymel

Przy samym stawie grasował utopek, a w lesie pojawiał się dziwny, mały chłopek, o złym spojrzeniu. Kiedy był rozgniewany potrafił wyrywać drzewa z korzeniami i rzucać nimi na znaczne odległości. Dlatego ludzie woleli nie przebywać w tej okolicy w południe albo nocą. Nie znaczy to jednak, że wcale tam nie zachodzili, gdyż w Klajoku występowała wielka obfitość runa leśnego. Jagody były największe w okolicy, maliny zdawały się być słodsze od innych, a jesienią występowały tam nieprzeliczone ilości rozmaitych gatunków grzybów. Późną jesienią, a nawet zimą w tej okolicy można było znaleźć dojrzałe owocniki opieńki czy zieleniotki.

Wydarzenie, które chcę tu opowiedzieć, miało miejsce już po II wojnie światowej. Pewna znajoma moich rodziców wybrała się do krewnych w Boryni. W tamtych czasach autobusy jeszcze tam nie jeździły, więc wczesnym rankiem wyruszyła z Żor piechotą, ale liczyła po cichu, że uda się jej wsiąść na jakąś furkę zmierzającą do tej wsi, niestety, doszła już do Ławczoka, a nie minął jej ani jeden wóz konny. Zmęczona usiadła na skraju lasu, wyjęła z torby dużą kromkę chleba i napiła się trochę wody z butelki, którą zawsze przezornie nosiła ze sobą.

Kiedy spożyła swój posiłek i trochę odpoczęła, zaczęła rozglądać się po okolicy, wtedy niedaleko od miejsca, gdzie siedziała, zauważyła kilka dorodnych grzybów. Wstała więc z miejsca i zaczęła je zbierać do fartucha. Potem zobaczyła następne i jeszcze jedne i tak niepostrzeżenie zagłębiła się w las. Kiedy fartuch był pełen, postanowiła wracać. Uszła zaledwie kilka kroków, kiedy na ścieżce zobaczyła wypolerowany kostur, który nadawałby się na laskę, podniosła go i podpierając się nim ruszyła w kierunku drogi.

Kiedy drzewa się przerzedziły, zauważyła, że drogą nadjeżdża jakaś furka. Zawołała więc głośno, żeby furman się zatrzymał, wtedy kij, który trzymała w ręku zmienił się w węża, który z sykiem upadł na ziemię i po chwili zniknął we mchu i jagodzinach. Przerażona kobieta krzyknęła ze strachu i upuściła niesione grzyby, które rozsypały się wokoło. Kiedy furman usłyszał jej krzyk, zeskoczył z wozu i pospieszył jej z pomocą . Jakież było jego zdziwienie, kiedy stwierdził, że lamentującej kobiecie nic się nie stało.

Nie wiadomo, czy uwierzył w jej opowieść o kiju zmieniającym się w węża, ale z niedowierzaniem kręcił głową nad fartuchem pełnym muchomorów, choć nasza znajoma była przekonana , że zbierała tylko same prawdziwki. Potem furman wyprowadził przestraszoną kobietę z lasu i zawiózł do krewnych w Boryni. Do Żor wróciła ona dopiero następnego dnia razem z krewniakiem, który zmierzał na targ.

PS. Znane są opowieści o tym, kiedy utopek zmienia się w jakiś przedmiot, młode zwierzę lub maleńkie dziecko, tylko po to, żeby skorzystać z „darmowego transportu” do wygodniejszego stawu lub większej rzeki. Jego ofiarami były zazwyczaj starsze, litościwe kobiety, a czasem młode mamy. Jedna z nich podobno nakarmiła utopka własną piersią myśląc, że to porzucone niemowlę.

Komentarze

Dodaj Komentarz