post image
Elżbieta Grymel

Elżbieta Grymel

Jego praca polegała głównie na tym, że nieustannie przepędzał dzieciaki, które próbowały skakać do wody z pomostu dla łódek. Poważniejsze interwencje zdarzały mu się raczej rzadko. Jedna z nich miała miejsce opisywanego dnia. Dwoje młodych ludzi wypłynęło kajakiem na środek jeziorka. Przepływał tam dość silny, zimny nurt, który zaczął obracać kajakiem, a niedoświadczeni wioślarze nie mogli sobie z nim poradzić.

Wystarczyła chwila nieuwagi i kajak przewrócił się do góry dnem nakrywając nastolatków. Chłopak wypłynął na powierzchnię wody o własnych siłach, a dziewczynie rzucili się na pomoc pan Marek i drugi ratownik. Niestety w wodzie zmieszanej z mułem niewiele widzieli i nie mogli jej odnaleźć. Kiedy wynurzyli się na powierzchnię, nadal jej nie było. Zanurzyli się więc ponownie, ale i tym razem ich poszukiwania spełzły na niczym! Pan Marek nie chciał jednak dać za wygraną i zanurzył się kolejny raz, w duchu prosząc Boga o cud. Kiedy znalazł się pod wodą, miał takie odczucie jakby ktoś dotknął jego ręki. Odwrócił się w tę stronę i wtedy w mętnej wodzie zauważył smugę światła, jakby przez nią prześwitywały promienie słońca. Na jej tle ujrzał unoszące się w wodzie ciało dziewczyny. Po wyciągnięciu z wody okazało się, że nastolatka żyje i pogotowie zabrało ją do szpitala.

Kilkanaście minut później pan Marek skończył swój dyżur. Posiedział jeszcze chwilę w biurze ratowników, żeby ochłonąć, a potem wsiadł do swego wysłużonego malucha i pojechał do domu. Droga wydawała mu się jednak strasznie długa. Co chwilę coś pyrkało i krztusiło się w silniku jego auta, więc kilka razy zatrzymywał się, żeby sprawdzić, co się dzieje. Kiedy tak grzebał pod maską swojego wysłużonego grata, minął go młody, wysoki mężczyzna o długich jasnych włosach. Markowi wydawało się dziwne, że na drodze biegnącej przez las, ktoś taki nie prosi o podwiezienie, więc kiedy ruszył ponownie i zrównał się z owym przechodniem usiłował go zagadać, lecz ten nie reagował, nawet na naciśnięcie klaksonu. Dlatego wyprzedził go trochę i zamachał ręką, wtedy młody człowiek pokazał palcem na usta, a potem dotknął uszu, dając do zrozumienia, że jest głuchoniemy. Ratownik zaprosił go gestem do samochodu. Młodzieniec usiadł z przodu i pan Marek dobrze go widział.

- Było coś promiennego w tym człowieku! - tak to potem określił. W milczeniu przejechali około trzech kilometrów. Wtedy przygodny pasażer dał znak, że chce wysiąść. Spojrzał na kierowcę i uśmiechnął się, a ratownikowi wydawało się, że szepnął: uważaj!

- Chyba jestem przepracowany... - westchnął Marek i spojrzał przez okno, żeby sprawdzić dokąd kieruje się jego pasażer. Jego świetlista, jasna sylwetka zamajaczyła w oddali na tle szarzejącego nieba, a właścicielowi malucha wydawało się jakby na plecach tego młodego człowieka wyrosły nagle bialuchne, dość spore skrzydła albo niósł on jakiś długi jasny plecak, którego wcześniej Marek nie zauważył. Po kilku minutach wysłużony maluch dotarł do wjazdu na dwupasmówkę. Pan Marek przejechał około pięciuset metrów, kiedy nagle przed maską jego samochodu pojawiła się wysoka, jasna postać.

- Mój pasażer! Co on tu robi? - przebiegło przez myśl Markowi i w ostatniej chwili nacisnął pedał hamulca… Kilka metrów przed nim doszło do wielkiego karambolu. Zderzyło się wtedy prawie dwadzieścia samochodów.

Pan Marek rzadko wspomina tamten dzień i zawsze wtedy zastanawia się kim był jego pasażer i dlaczego go ostrzegł? Może to był jego Anioł Stróż, a może sam Bóg, który darował mu życie, w zamian za życie, które wcześniej Marek uratował, niosąc pomoc tonącej dziewczynie?

Komentarze

Dodaj Komentarz