post image
Elżbieta Grymel

Elżbieta Grymel

Po kilku wspólnych przejazdach zaprzyjaźniliśmy się na tyle, że moi towarzysze zaczęli opowiadać o czasach swojej młodości, którą spędzili w pewnej wsi w okolicy Ujazdu. W swoich opowieściach pan nawiązywał do przeżyć wojennych, a pani chętnie dzieliła się opowieściami, które słyszała w dzieciństwie i młodości. Niektóre z nich znałam, bo z tych okolic pochodził też mój pradziadek Karlik, ale jedną z nich zapamiętałam szczególnie, ponieważ mówiła o zjawach, o których u nas wspominano raczej rzadko.

W osadzie zwanej Konty mieszkał kuzyn starszej pani – Pietrek. Był to bardzo zdolny chłopak i rodzice oddali go na naukę do piekarza. Pietrek wracał więc do domu o bardzo późnej porze, często koło północy, bo jeszcze dodatkowo uczęszczał do szkoły wieczorowej. Kiedy miał tzw. ranną zmianę, to z kolei około północy wychodził z domu, by na godzinę drugą zdążyć do miasta. Droga z osady do pobliskiego miasteczka prowadziła skrajem Czornego Lasu. Nazwa wzięła się stąd, że rosło tam sporo dorodnych świerków i ich gałęzie na tle brzóz i dębów wydawały się czarne. Miejsce to nie cieszyło się dobrą sławą. Tuż przed osadą ścieżka rozwidlała się. Jedna dróżka wiodła do sąsiedniej wsi, leżącej tuż za lasem, druga - do Kontów i tuż za zakrętem wchodziła na mostek nad wąską rzeczką. Podobno kiedyś na tym właśnie moście na zabłąkanych przechodniów czatowali zbójcy. Grabili i zabijali niewinnych ludzi. Czasem oberwało się też komuś z miejscowych, ale ci dziwnym trafem uchodzili jednak z życiem, wyglądało na to, że zbójcy mogli ich znać. Być może rabusie pochodzili z okolicy?!

Z czasem napady jednak ustały, za to rozeszła się wieść, że na mostku straszy. Spóźnieni przechodnie widywali jakieś przemykające czarne cienie, czasem pojawiał się upiorny czarny pies z żarzącymi się oczami, kiedy indziej słychać było jęki i lamenty. Matka Pietrka często wspominała, że niektórzy mieszkańcy Kontów widywali tam też fojermona. Był to rosły mężczyzna, który nie miał jednak głowy a z jego szyi buchały ogniste płomienie. Była to dusza pokutująca za swoje złe czyny, a pojawiająca się nocą na polach lub drogach. Zjawę tę nazywano też latarnikiem lub świecznikiem. Zdarzało się, że zjawa ta decydowała się towarzyszyć komuś w drodze przez pola, lasy lub inne odludne tereny. Wtedy należało iść za nią, a kiedy zjawa zatrzymała się, dając w ten sposób do zrozumienia, że dalej nie pójdzie, należało jej wtedy podziękować za pomoc słowami: „Bóg zapłać”! W ten oto sposób owa zbłąkana dusza została wybawiona i więcej nikomu się nie ukazała.

PS. Drodzy Czytelnicy, ciąg dalszy opowieści przeczytacie za tydzień. Zapraszam do lektury!

Komentarze

Dodaj Komentarz