Jak zrodził się pomysł na książkę "Rudy zaczarowane. Praktyczny przewodnik na weekend (i nie tylko)" ?
Napisałam ją z mężem Robertem, który też jest dziennikarzem. Nie zajmował się dotąd historią, ale ostatnio przez wiele lat popularyzowaniem sztucznej inteligencji. Temat Rud tak bardzo nas zainteresował, dlatego że od pięciu lat mieszkamy w tej właśnie miejscowości. To nasza mała ojczyzna z wyboru. Mąż pochodzi spod Krakowa, ja jestem z Rybnika. Połączył nas Kraków, gdzie oboje studiowaliśmy. W Rudach poczuliśmy ducha miejsca i „oszaleliśmy” na ich punkcie. To takie najprostsze wyjaśnienie.
Było jeszcze coś?
Prawdziwa miłość do Rud zrodziła się podczas pandemii, kiedy nie mogliśmy wyjeżdżać i byliśmy pozamykani w domu. Przez wiele godzin zdalnie robiłam gazetę, mąż również pracował w domu. Potem jednak trzeba było jakoś zagospodarować wolny czas. Można oczywiście czytać książki, zajmować się rodziną, ale w końcu postanowiliśmy wyjść na zewnątrz. Okazało się, że nasz dom jest położony w niezwykłej enklawie czystego powietrza i zieleni. Odczułam to tak, jakbym mieszkała w raju.
To rzeczywiście wiele tłumaczy...
Las zaczyna się kilka metrów za domem i ciągnie się w stronę Nędzy. Mieszkamy bowiem w tzw. Kolonii Renerowskiej, co też ma dla nas ogromne znaczenie. Najpierw odkrywaliśmy Rudy zielone, jeździliśmy mnóstwo na rowerze i co chwilę spotykaliśmy coś tak niezwykłego i dziwnego, że sprawdzaliśmy, co to jest... - tak zaczęły się nasze detektywistyczne poszukiwania. Potem już bardzo dużo czytaliśmy i rozmawialiśmy o tych miejscach.
Kolonia Renerowska ma przeciekawą historię.
To prawda, stworzyli ją niemieccy osadnicy, głównie z Prus, którzy pochodzili z bardzo różnych zakątków tego kraju. Dostawali kawałek ziemi i wydzielali z niego miejsce dla zwierząt gospodarskich oraz pole. Zyskiwali nową ojczyznę. Żyję w głębokim przeświadczeniu, że wraz z moją rodziną towarzyszyłam tym ludziom, którzy od setek lat osiedlali się w Rudach.
Starała się Pani zrozumieć wybory dawnych przybyszy z Zachodu, poznać ich życie...
Tu każdy centymetr ziemi, każde drzewo ma swoją historię. Tak jak napisaliśmy w książce, rudzkie lasy oraz budynki (m.in. stare opactwo, kościół) przenikają duchy mnichów, żołnierzy, myśliwych, książąt, no i oczywiście zwierząt, które tam wędrowały i też są dla nas ważne. Jesteśmy bowiem z mężem bardzo proekologiczni, dla nas bliskość natury ma duże znaczenie. Zależało nam również na tym, aby skupić w przewodniku to co już napisano o Rudach i czego dokonali miejscowi ludzie. Ogromną robotę zrobił na tym polu Henryk Siedlaczek, Grzegorz Wawoczny, ale i wielka postać Rud - ksiądz Henryk Rosiek, bez którego nie byłoby odrestaurowanego opactwa. Zachowanie w pamięci dawnych Rud jest również zasługą wielu innych ludzi. Jako dziennikarze włożyliśmy to wszystko do jednej książki, opowiedzieliśmy jak potrafimy najlepiej i poszliśmy z tym w świat mówiąc – „zobaczcie to jest takie niezwykłe miejsce”. Działamy w zachwyceniu Rudami, ich mieszkańcami, historią, tożsamością.
Jak powstawała ta niezwykle ważna książka, myślę, że nie tylko dla mieszkańców Rud, ale dla wszystkich osób zainteresowanych dziejami naszego regionu?
Szukaliśmy takich historii i anegdot, które można najfajniej opowiedzieć. Mamy taką metodę pracy, że jak chcemy coś napisać, to najpierw wyobrażamy sobie jakby to brzmiało w opowieści, którą snuję np. u cioci na urodzinach. Jeśli jestem w stanie zrobić to ciekawie, to znaczy, że zadziała. Staraliśmy się pokazać takie rzeczy, które „wkręcą” ludzi bez względu na ich wiek. Wydaje nam się, że książka zawiera historie, które zainteresują 15-latka, ale z ciekawością przeczyta je również 70-latek.
Jak dzielicie się pracą przy pisaniu książki?
Obszarami, którymi się zajmujemy. Czasami wchodzimy sobie w paradę. Tak było np. z rudzkim kościołem. Wiedziałam, że napisano o nim wszystko, ale jakoś nikt nie napisał o niezwykłym obrazie z kaplicy Matki Bożej Pokornej, który wisi po prawej stronie. To jeden z nielicznych wizerunków Matki Bożej w zaawansowanej ciąży w Polsce. Zafascynował mnie także obraz Wilgefortis, dziewczyny uznawanej w niektórych tradycjach ludowych za świętą zagrożonej śmiercią, która uratowała się, bo urosła jej broda. Co prawda, wizerunek w naszym kościele nie ma brody, ale ma wąsa - niemniej pozostał wątek z bardzo dawnych czasów. Kiedyś był on rozpowszechniony w krajach niemieckich.
Opowie nam Pani o technicznej stronie Państwa benedyktyńskiej pracy?
Mój mąż czytał wszystko o kościele, a potem rozmawialiśmy ze sobą o tym. Następnie razem szliśmy do rudzkiego kościoła i oglądaliśmy wszystko. W domu natomiast dyskutowaliśmy o tym, co nas najbardziej zafascynowało. Wyciągaliśmy te wątki, które naszym zdaniem trzeba opowiedzieć ludziom, a z pozostałych zrezygnowaliśmy.
Które historie są Państwa zdaniem najciekawsze?
Mieszkamy dwa i pół kilometra od XIX-wiecznej leśniczówki Wildeck. Była jednym z czterech miejsc, które chroniły zwierzyniec dla księcia pana i gości. Tylko oni mogli tam polować. Ochroną tego obszaru zajmował się leśniczy, zamieszkujący m.in. Wildek. Mężczyzna ten dosłownie oszalał na punkcie jaśnie pana i chronienia go. Zabijał wszystkich obcych, którzy wchodzili do lasu. Zrobił tak z 99 osobami. Ostatnia, którą próbował zastrzelić, złapała kulę w locie. Ludzie powiadali, że był nią sam Jezus. Niedługo potem leśniczy zmarł i oczywiście już nikogo nie zabił. Po jego śmierci nad Wildkiem pojawiła się chmara kruków.
Czym jeszcze chciałaby Pani zainteresować Czytelników „Nowin”?
Istnieje też pewna mało pobożna historia. Mnisi mieli tak mocno dać się we znaki swoim pijaństwem i obżarstwem Matce Bożej Pokornej z rudzkiego obrazu, która zresztą jest kopią obrazu Matki Bożej Większej (Santa Maria Maggiore – przyp. red.) z Rzymu, że Najświętsza Panienka uciekła do Jankowic. Pewnie przeleciała nad Kolonią Renerowską, gdzie teraz stoi m.in. nasz dom. Dopiero przebłagalna pielgrzymka do Jankowic sprawiła, że Matka Boża wróciła do Rud.
Skąd wzięliście tę opowieść?
To wszystko jest spisane. Celowo jednak nie daliśmy do książki przypisów, bo zależało nam, żeby przewodnik nie był pracą naukową. W jednym miejscu zebraliśmy tytuły i autorów wszystkich książek o Rudach, które naszym zdaniem warto przeczytać. Na pewno opowieść ta jest u Wawocznego i może też być u Augusta Potthasta w „ Historii dawnego klasztoru cystersów w Rudach na Górnym Śląsku”, pewnie też jest i u Norberta Miki. Tych opowieści jest bardzo dużo. Niektóre niestety wiążą się z przemocą wobec kobiet. Jedna dotyczy grobów, w których pochowano dziewczyny zamordowane przez zbójów. Do zbrodni miało dojść, gdy wychodziły z karczmy. Uroczysko Dziewcze Groby jest niedaleko drogi w kierunku Gliwic. Opowieść ta przetrwała w pamięci ludowej. Mieszkańcy z pokolenia na pokolenie przekazywali sobie informacje o tej tragedii. Myślę, że u podstaw każdej legendy jest coś, co zdarzyło się naprawdę. Pewnie przetrwało w nieco zmienionej formie, ale cieszy, że można dzisiaj (w 2022 roku) opowiadać takie historie.
Jak widać, rudzianie otwarcie rozmawiają o swojej tożsamości i zdarzeniach z przeszłości, które nie zawsze były piękne i przyjemne.
Ważne, że to ich historie. Sama jestem Górnoślązaczką. Uważam, że moim obowiązkiem (osoby słowa) jest opowiadanie takich właśnie historii. Tego Śląsk bardzo potrzebuje. Czytając naszą książkę, czuję się jakbym przeglądała się w lustrze. Wtedy widzę kim jestem i skąd jestem – autochtonką z Rybnika. Moi przodkowie nazywali się Naczyńscy albo Nacyńscy i mieszkali nad rzeką Nacyną.
Jak trafiła Pani z mężem do Rud?
Szukaliśmy miejsca do zamieszkania. Absolutnie nie chcieliśmy wyprowadzać się do Warszawy, pragnęliśmy zostać na Śląsku, gdzie nadal żyje moja mama. Chciałam, żeby nasz syn skończył szkołę w Rybniku. Postanowiliśmy wybudować mały domek. Szukając działki, chcieliśmy, żeby wokół było zielono. Takie miejsce znaleźliśmy w Rudach.
Co Panią tu zaskoczyło?
Wiele rzeczy, np., niesamowitość postaci Juliusza Rogera. To był niezwykle mądry człowiek, niestety umarł w wieku niespełna 50 lat. Roger jest pomostem między Rudami a Rybnikiem, ale i z Pilchowicami, gdzie także zbudował szpital. Bardzo ucieszyło mnie, że w odrestaurowanym budynku szpitala w Rybniku będzie wystawa poświęcona Rogerowi. Jestem sekretarzem ogólnopolskiego konkursu Juliusz na biografię, więc ogromnie zależy mi na upowszechnianiu wiedzy o tym człowieku, który przyjechał z Niemiec i zachwycił się Rudami. Nauczył się polskiego i spisywał pieśni ludu śląskiego, podobno przy pomocy kobiet, pracujących w pałacu książęcym. Zaskoczyła mnie historia jego śmierci, nie wyjaśniona do dzisiaj. Zaskoczyła mnie jeszcze niezwykła otwartość i życzliwość ludzi w Rudach. Wydawałoby się, że mieszkańcy wioski są pozamykani w sobie. Nie, absolutnie oni są wspaniali. Na spotkanie z nami (autorami książki) w starym opactwie przyszło wielu mieszkańców Rud, którzy cieszą się, że napisaliśmy tę książkę. Widać, że mieszka tu bardzo dużo autochtonów, świadomych swojej tożsamości. Jeżeli przez chwilę poczuli się dumni, czytając naszą książkę, to wykonaliśmy swoje zadanie.
Gdzie można kupić książkę?
W kilku miejscach, między innymi w księgarni Orbita przy rybnickimm Rynku oraz w sklepiku w Starym Opactwie w Rudach.
Rozmawiał: Ireneusz Stajer
Komentarze