post image
Elżbieta Grymel

Elżbieta Grymel

Na pytanie: Jak ci idzie (leci) ? - starzy żorzanie jeszcze w czasach mojego dzieciństwa odpowiadali: Jak starom drogom ku Bziu! Co miało znaczyć, że „raz z górki, a innym razem pod górkę”. Tak też miała wyglądać owa tajemnicza droga prowadząca przez wieś Osiny potem w kierunku Krzyżowic i dalej szerokimi polnymi miedzami w kierunku południowym aż do wsi Bzie. Kiedy jako 12-latka po raz pierwszy wybrałam się z ciotką na pielgrzymkę do Jastrzębia, jeden z jej uczestników, prawie 80-letni pan D. poprowadził nas „na skróty”, twierdząc, że polna droga, którą idziemy, to jedna z odnóg starej drogi do Bzia.

Droga do Bzia zachowała się w pamięci żorzan z dość istotnego powodu. Bywało, że późnym latem lub wczesną jesienią niektórzy przemierzali ją nawet kilkakrotnie. Jeszcze na długo przed II wojną św. w dworze (folwarku) we Bziu prace rolne takie jak żniwa czy wykopki ziemniaków, wykonywano przy pomocy maszyn. W szerokiej okolicy było wiadomo, że właściciel zezwalał wszystkim chętnym na zbieranie leżących na ziemi kłosów, a jesienią na zbieranie ziemniaków „za skibą”.

Dlatego w tym okresie ciągnęły w tym kierunku całe procesje uboższej ludności. Wśród nich była też moja babcia. Wraz z 9-letnią córką (moja mamą) i kilkoma innymi kobietami z Żor wybrała się do Bzia w celu zbierania kłosów. Babcia zaopatrzyła się w „trownicę”(rodzaj dużego worka z szelkami zakładany na plecy), a mała „trowniczkę” dla mojej mamy wypożyczyła od sąsiadów. Nawet tak małe dziecko nie mogło biegać „po próżnicy”. Jak opowiadała moja mama, zbieranie kłosów ją bardzo nużyło i co jakiś czas babcia musiała ją zapędzać do pracy, bo ona wolała rozglądać się po okolicy.

Kiedy zbliżał się wieczór, trzeba było ruszać w drogę powrotną. Obie „trownice” okazały się bardzo ciężkie. Babcia jakoś sobie radziła, ale moja mama dotarła do Żor z bolącymi plecami i podrapanymi ościami nogami! Następnego dnia babcia kłosy wymłóciła, przewiała, a potem zmieliła na domowych żarnach. Przez następne dwa tygodnie jedli tylko same „prażonki” (ugotowana śruta zbożowa) okraszone czasem odrobiną koziego mleka, bo dziadek otrzymał „turnus bezpłatny” w żorskiej hucie! To znaczyło, że nie było pracy, więc w rodzinie brakowało pieniędzy nawet na żywność. Dziadek jako osoba zatrudniona nie mógł liczyć na jakiekolwiek wsparcie i wspólnie z babcia musieli radzić sobie sami. Spokrewniony z nimi mężczyzna, który był w tym czasie bezrobotny, co miesiąc otrzymywał niewielka kwotę pieniędzy z parafii oraz codziennie jeden chleb i 5-litrowy dzban zupy z jadłodajni dla siebie i rodziny. Raz w tygodniu należał im się też dzban mleka dla dzieci. Dzieci moich dziadków nie mogły pojąć takiej sytuacji i często zazdrościły kuzynom.

Zapewne po przeczytaniu powyższego tekstu nie dziwicie się już drodzy czytelnicy, dlaczego pamięć o starej drodze ku Bziu zachowała się tak długo w pamięci biednych żorzan.

PS. Zapewne Drodzy Czytelnicy zwróciliście uwagę na formę, która występuje w żorskim przysłowiu -„ku Bziu”, a nie, jak powiedzielibyśmy dzisiaj „do Bzia”. Jest to bardzo stara forma występująca dawniej nie tylko w języku śląskim, ale także w języku staropolskim i czeskim, gdzie jest używana do dziś. Otóż określenia „ku” i „do” nie są do końca tożsame, choć tak mogłoby się wydawać. „Ku” określa zbliżanie się do czegoś (czasem kogoś – choć rzadziej), zaś „do” mówiło o tym, że będziemy wchodzili do jakiegoś wnętrza np. „ida do dom”(idę do domu, kościoła itp.). Kiedy po maturze, po raz pierwszy pojechałam do Czechosłowacji wzbudzałam wesołość moim określeniem: „idę do Maruszki”! Wszyscy pytali mnie jak chcę się dostać do wnętrza tej dziewczyny. Z początku byłam zdezorientowana, bo nie wiedziałam, o co im chodzi, ale sprawę wyjaśnił mi dopiero zaprzyjaźniony bohemista.

Komentarze

Dodaj Komentarz