Dominik Gajda
Dominik Gajda

26 listopada w Kościele pw. Świętego Stanisława Boboli odbyły się uroczystości odsłonięcia pamiątkowej tablicy związanej z Tragedią Górnośląską 1945r. Akt poprzedziła msza święta, w czasie której homilię wygłosił ksiądz Marcin Wojtczak. Duchowny mówił w niej przede wszystkim o roli pamięci, która jest fundamentem stosunków międzyludzkich. Po mszy w asyście pocztów sztandarowych odsłonięto tablicę będącą hołdem, dla mieszkańców Leszczyn represjonowanych po II Wojnie Światowej. Monument zawisł na fasadzie kaplicy pogrzebowej kościoła. To świadectwo po ponad 20 osobach, które nigdy nie wróciły z deportacji na wschód. O pamięć ofiar zadbało Stowarzyszenie Przyjaciół Leszczyn „Dzwon”. Stowarzyszenie w tytanicznej pracy dokonało kwerendy, dzięki której udało się ustalić powojenne losy części mieszkańców miejscowości

Trzy wymiary tragedii

Głos zabrał również jeden z animatorów akcji profesor Joachim Kozioł, który zauważył:

- Stojąc przed tą tablicą musimy pochylić się nad trzema zagadnieniami. Po pierwsze nad kwestią ofiar. Ci ludzie, którzy zostali upamiętnieni na tej tablicy i blisko 40 tysięcy innych, których tożsamości do dzisiaj nie podano, to są ofiary. Ponieśli oni ból i cierpienie tylko dlatego, że mieszkali, żyli i pracowali na Śląsku. To byli cywile. Osoby nie związane z wojskiem. Po drugie chodzi o pamięć. Pamięć jest podstawą człowieczeństwa. Buduje cywilizację. Trzeci punkt to pojednanie. Jako katolicy, którzy codziennie zwracamy się do Boga słowami o odpuszczeniu grzechów, musimy zmierzyć się z koniecznością przebaczenia oprawcom.

Profesor Kozioł wskazał, że dzisiaj świadków wydarzeń ubywa. Czas zaciera ludzkie wspomnienia. Dlatego zaapelował do żyjących jeszcze krewnych ofiar tragedii górnośląskiej o pisanie pamiętników, nagrywanie elektronicznych sztambuchów. Kilka słów dodał także burmistrz Czerwionki - Leszczyn Wiesław Janiszewski, ponieważ to gmina była partnerem i finansowała badania stowarzyszenia. Włodarz zauważył, że dzisiaj: temat Tragedii Górnośląskiej, to temat gdzieś na boku, a jej wymiar przecież jest olbrzymi:

- W samych tylko Świętochłowicach, w Zgodzie, na tzw. przeczekaniu zginęło ponad 2 tysiące osó Zróbmy wszystko, żeby takich tablic było jak najwięcej i żeby nasza pamięć nie uległa zamazaniu - 

Ponad 200 ofiar

Szef stowarzyszenia „Dzwon” Krzysztof Kluczniok również wskazuje, że pamięć musi się manifestować, bo w innym przypadku stanie się prywatną sprawą człowieka i umrze razem z nim.

- Chodzi wspomnienie. Gros z tych osób, do których udało mi się dotrzeć nie chciało na ten temat w ogóle rozmawiać. Jedna z pań z Kamienia, 91 – letnia, dowiedziała się od nas jak jej ojciec zginął. On wyszedł do roboty w 1945 r. i nie wrócił. Kobieta się rozpłakała. Dla tych ludzi jest to wciąż niezabliźniona rana, niesamowita trauma. Oni jeszcze dzisiaj boją się na ten temat rozmawiać. Kiedyś to był temat zakazany przez władze. Temat tabu. 

Szef stowarzyszenia uważa, że na terenie gminy tragedią aresztowań, deportowań, robót przymusowych mogło być dotkniętych nawet tysiąc osób. Wgłąb Związku Radzieckiego wywieziono natomiast około 200 osób. Kluczniok zauważa, że część osób dotkniętych represjami nie była deportowana i była wykorzystywana przez władze radzieckie do różnego rodzaju robót przyfrontowych. Front bowiem stał między Rybnikiem a Żorami blisko dwa miesiące. Szacuje się, że jedna trzecia deportowanych nie wróciła już nigdy w ojczyste strony.

Osobiste sprawy

Dla wielu tragedia górnośląska to sprawa osobista.

- Na tej tablicy wymieni są brat mojego dziadka i szwagier mojego ojca. Jan Walach był przez pół roku niemieckim burmistrzem, przedwojennym radnym. Niemcy zdjęli go ze stanowiska prawdopodobnie l dlatego, że ostrzegł księdza Pojdę przed aresztowaniem. Niemieckiej przeszłości nie zapomnieli mu życzliwi i po wojnie został zadenuncjowany przez sąsiadów wkraczającym wojskom radzieckim. Podobnie stało się z Izydorem Kluczniokiem, który był urzędnikiem kolejowym - wspomina Krzysztof Kluczniok. Szef stowarzyszenia "Dzwon" zauważa, że dopiero wojna i jej pokłosie wywołały wciąż powracające animozje między sąsiadami. - Tych konfliktów wcześniej nie było. Wojna wyzwalała najgorsze instynkty. Człowiek donosił na człowieka. Często Niemcy donosili na Niemców, żeby w jakiś sposób się zabezpieczyć. Później te rodziny nie miały środków do życia. Jeżeli żołnierz wehrmachtu zginął, pół Ślązak, to taka rodzina była uznawana za niemiecką, więc żadna pomoc jej się nie należała. Często była to rodzina kilkuosobowa z samą tylko wdową, jako żywicielką.

Komentarze

Dodaj komentarz