Mój pradziadek Marcin miał ambitne plany wobec swoich dzieci. Pewnie miał marzenia o ich przyszłości odbiegające od tego, co oferują małe, górnicze Rydułtowy. Dlaczego tak sądzę? Kupił im instrumenty muzyczne.
Swoją drogą pokazuje to, że miejsce zajmowane w hierarchii społecznej pozwoliło mu na takie ekstrawagancje. Franek dostał klarnet, Stefan skrzypce, a podarunki dla reszty rodzeństwa wymazała niepamięć.
Stefan to mój dziadek. Człowiek, którego życiorys mógłby być smutniejszym echem przygód Franka Dolasa, tego, który rozpętał drugą wojnę światową. Dziadek jeszcze jako nastolatek trafił do Wehrmachtu. Uciekł i trafił pod polską banderę, do końca wojny pływając na okręcie wojennym gdzieś u boku Royal Navy. Po wojnie wrócił do Polski. I jak pewnie się domyślacie, nasza kraina nie czekała na niego z otwartymi ramionami. Ostatecznie został rzeźnikiem, czyli po naszymu - masorzem. W moim dzieciństwie przypadającym na smutę lat osiemdziesiątych to był całkiem intratny fach.
A co ze skrzypcami? Jak pewnie już wiecie, Masłowscy mają swoje ambicje. Stefan wymyślił, że na skrzypcach nauczy się grać jego syn pierworodny. Tenże syn to mój tata noszący słowiańskie imię Zbigniew. Pobierał on nauki gry na tym instrumencie, które wspomina jako męczarnię. Jego karierę muzyczną przerwał rozwój cywilizacyjny. Na ulicy Piecowskiej kładziono asfalt. Znający topografię Rydułtów wiedzą, że od Orłowca w kierunku Gaszowic droga całkiem mocno opada. To górka idealnie nadająca się do szaleństw. Mały Zbyszek zjeżdżał na rowerze zdecydowanie za dużym na jego wzrost. Jakoś tam zmieścił się pod poprzeczną rurką typowo męskiego roweru, bo z siodełka nie dosięgał do pedałów. Pędząc w dół rozbił się o walec drogowy. W czasach nowożytnych mógłby pewnie liczyć na czołówki w periodykach takich jak Fakt. A już na pewno miałby sporo zdjęć zrobionych przez towarzyszy zabawy. Dzisiaj miałbym dowody tej przygody w mediach społecznościowych. Wtedy nikt zdarzenia nie zauważył, a tata nawet się nie przyznał rodzicom, dopóki odniesiona kontuzja nie stała się widoczna. W efekcie uderzenia złamał rękę, która spuchła mu jak balon. To zakończyło jego przygodę ze skrzypcami. Co się z nimi stało - nie wiem, zaś tata udaje, że nie pamięta. Do gry na żadnym instrumencie już nie powrócił, chociaż jako jedyny z rodziny potrafi pięknie śpiewać.
Ten felieton zrodził się w mojej głowie przy rodzinnej dyskusji na temat losów naszych znajomych. Gadaliśmy o tym jak to jest, że czasami doskonały uczeń, dobrze zapowiadający się specjalista grzęźnie gdzieś na mieliźnie, a sukcesy odnosi ktoś, kto nagle zaskakuje swoimi talentami. I doszedłem do wniosku, że poza całą masą zbiegów okoliczności, duże znaczenie w tym procesie ma wsparcie rodziny.
Komentarze