R. Motyka mówi, że nie jest rolnikiem, tylko hobbystą. Istotnie na to wygląda, skoro uprawy ziemi nie rzucił nawet wtedy, gdy poszedł do kopalni. Z szychty na pole, z pola na szychtę - jak mówi. Ma jednak wyniki, co by świadczyło, że rolnik z niego rasowy. Jest laureatem nagrody tygodnika „Plon” i Ministerstwa Rolnictwa za rok 1999 w konkursie producentów zbóż. Jego wynik z jęczmieniem browarnym -68 kwintali z hektara - jest jednym z najlepszych w Polsce. W 2001 roku został finalistą ogólnopolskiego konkursu Rolnik - farmer 2000 oraz uczestnikiem szczebla regionalnego zmagań Agroliga 2001. Pan Ryszard nadal zgłasza się do wielu konkursów, bo ma ambicję uczynić swoje gospodarstwo ekologicznym i nowoczesnym. Ale tego zrobić się nie da, gmina zrobiła sobie wysypisko za jego domem. Nie wiadomo, jakie trucizny tam leżą, podobno smoła, farby, a jego gospodarstwo jest położone niżej i wody deszczowe spływają do niego. Gdy pytał kierującego pracą zwózki odpadów urzędnika, co robi, ten odparł arogancko, że to teren miasta, więc robi, co chce.- Za domem pana Motyki są tereny MOSiR-u - wyjaśnia naczelnik wydziału ochrony środowiska i zdrowia UM Bożena Puskarczyk. - Będzie tam boisko baseballowe, więc trzeba uformować pod nie nasyp. Dlatego gdy na os. Gwarków remontowaliśmy stare baraki na mieszkania komunalne, tam właśnie wysypano gruz, stare meble, trochę odpadów gospodarczych. Była tam i pewna ilość lepiku. Całość zbadał ekspert z Państwowej Inspekcji Ochrony Środowiska, który siedział tam trzy dni i wszystko oglądał. Sam pan Motyka go przecież sprowadził.W latach 70. kopalnia zbudowała kolektor sanitarny, odprowadzający z osiedla Gwarków nieczystości. Sieć biegnie przez grunty pana Motyki: skrajem jego obsianego jęczmieniem pola i przez podwórze w odległości ok. czterech metrów od studni, gdzie znajduje się też studzienka ściekowa. Przez jego pole biegnie też kabel energetyczny. Pan Ryszard wie, gdzie on biegnie, bo gdy wybierał nawóz z jednej z obór, kilka razy go już prąd „pokopał”.Oczyszczalnię, kolektor i kable energetyczne kupiła od kopalni prywatna spółka Best-Eko, z którą rolnik wojuje z powodu częstych awarii kolektora. Po polu rozlewają się fekalia z osiedla, czasem nawet przepływają za drogę do Papieroka. Kiedyś ścieki wlały się do piwnicy, wprost na 15 ton ziemniaków. Ziemniaki zgniły, jęczmień sczerniał, słoma poszła na gnojownik. Każdorazowo firma, likwidując awarię, robi szkody w zasiewach, a ostatnio pozostawiła rozkop, nie niwelując terenu.- Gdy kopalnia kładła kolektor, pan Motyka otrzymał dość pokaźne odszkodowanie za zajęcie terenu, nadto przy tej okazji podłączyła go do swojego wodociągu, z którego korzystał bezpłatnie przez ileś lat. Pamiętam, że trwało to jeszcze wtedy, gdy już my byliśmy operatorem sieci - wyjaśnia prezes Best-Eko Bernard Jaskulski. - Pokrywała także wszystkie straty, bo były na to środki. Dziś, gdy większość majątku kopalni jest w rękach prywatnych, a firmy liczą grosz, sytuacja jest inna. Ale my nigdy nie wymigiwaliśmy się od płacenia za szkody. Może nie takich sum, jakie wyliczył pan Motyka, ale płacimy.Dalej prezes wyjaśnia, że kolektor pobudowano z pogwałceniem wszelkich norm, zbyt blisko studni i zabudowań, zbyt płytko. Wybija akurat w miejscu, gdzie jest najniżej i nierówno. Wybija, bo jest niedrożny. Pan Motyka utrudnia firmie wejście na swoje pole, by kontrolować i konserwować kolektor, ponadto posadził na nim orzechy, które korzeniami podziurawiły i oplotły rury, powodując ich zatkanie. Wykazała to wpuszczona do kolektora kamera.Pan Motyka nie chce też płacić za wodę. Uzasadnia to tym, że zniszczono mu studnię. Wykopana 50 lat temu, jeszcze za jego ojców, studnia z betonowych kręgów jest bezużyteczna, bo do jej wnętrza dostały się nieczystości. Najpierw u ludzi zaczęły się boleści i biegunki, potem zachorowała trzoda. Wezwany do chorych świń starszy i doświadczony weterynarz zwrócił uwagę domowników na wodę. Zbadano ją w Pracowni Higieny Komunalnej rybnickiego sanepidu. Wykryto liczne bakterie z grupy coli, azotany, chlorki, amoniak i napisano, że „analiza wskazuje niespotykanie wysoki stopień zanieczyszczenia w przedmiotowej studni, dyskwalifikujący ją do jakichkolwiek potrzeb gospodarczych”.Tymczasem wody potrzebują ludzie, zwierzęta, czasem też i ziemia. Dużo wody. Póki była studnia, można było poić bydło, prać. Teraz za wszystko trzeba płacić. Pan Motyka uważa, że został skrzywdzony i w sądzie dochodzi swych praw. Pozwał... firmę Best-Eko, której prezes z lekką kpiną zżyma się: żąda bezpłatnych dostaw wody, bo „był nauczony, że wszystko od kopalni dostał. Chodził tu, wszyscy go znali, dla świętego spokoju spełniali żądania. Proponowaliśmy mu wykupienie lub dzierżawę ziemi, z pozwoleniem na eksploatację. Chodziło nam o uniknięcie trudności, jakie robi, gdy chcemy usunąć awarię lub przejrzeć sieć.Pan Motyka zakazał wejścia na swój teren, bowiem firma zalegała mu z jakąś płatnością. Sprawa dotarła do prezydenta, który wydał wtedy pozwolenie z rygorem natychmiastowego wykonania, ale i od tego pan Motyka się odwołał.- Jo ni ma Kargul - tłumaczy łagodnie. - Nie byda nikogo z siekierom ganioł. Jakby przyszli, chcieli pójść na jakoś ugoda, tobych sie zgodził. Ale rozchodzi się o to, że nikt mie nie słuchoł, póki żech nie zaczął słać pism, do urzędu chodzić, wzywać na miejsce ekspertów, prezydenta. Przecież musza walczyć o swoje. A do kogo się zwrócić, to niech oni wiedzą. Jo ida do władzy...Już niedługo na polach Ryszarda Motyki, gdzie tak pięknie rodzi jęczmień browarny, zapanują samochody. Autostrada zakończy spory i waśnie, ale pozostanie człowiek przekonany, że stała mu się krzywda...
R. Motyka mówi, że nie jest rolnikiem, tylko hobbystą. Istotnie na to wygląda, skoro uprawy ziemi nie rzucił nawet wtedy, gdy poszedł do kopalni. Z szychty na pole, z pola na szychtę - jak mówi. Ma jednak wyniki, co by świadczyło, że rolnik z niego rasowy. Jest laureatem nagrody tygodnika „Plon” i Ministerstwa Rolnictwa za rok 1999 w konkursie producentów zbóż. Jego wynik z jęczmieniem browarnym -68 kwintali z hektara - jest jednym z najlepszych w Polsce. W 2001 roku został finalistą ogólnopolskiego konkursu Rolnik - farmer 2000 oraz uczestnikiem szczebla regionalnego zmagań Agroliga 2001. Pan Ryszard nadal zgłasza się do wielu konkursów, bo ma ambicję uczynić swoje gospodarstwo ekologicznym i nowoczesnym. Ale tego zrobić się nie da, gmina zrobiła sobie wysypisko za jego domem. Nie wiadomo, jakie trucizny tam leżą, podobno smoła, farby, a jego gospodarstwo jest położone niżej i wody deszczowe spływają do niego. Gdy pytał kierującego pracą zwózki odpadów urzędnika, co robi, ten odparł arogancko, że to teren miasta, więc robi, co chce.- Za domem pana Motyki są tereny MOSiR-u - wyjaśnia naczelnik wydziału ochrony środowiska i zdrowia UM Bożena Puskarczyk. - Będzie tam boisko baseballowe, więc trzeba uformować pod nie nasyp. Dlatego gdy na os. Gwarków remontowaliśmy stare baraki na mieszkania komunalne, tam właśnie wysypano gruz, stare meble, trochę odpadów gospodarczych. Była tam i pewna ilość lepiku. Całość zbadał ekspert z Państwowej Inspekcji Ochrony Środowiska, który siedział tam trzy dni i wszystko oglądał. Sam pan Motyka go przecież sprowadził.W latach 70. kopalnia zbudowała kolektor sanitarny, odprowadzający z osiedla Gwarków nieczystości. Sieć biegnie przez grunty pana Motyki: skrajem jego obsianego jęczmieniem pola i przez podwórze w odległości ok. czterech metrów od studni, gdzie znajduje się też studzienka ściekowa. Przez jego pole biegnie też kabel energetyczny. Pan Ryszard wie, gdzie on biegnie, bo gdy wybierał nawóz z jednej z obór, kilka razy go już prąd „pokopał”.Oczyszczalnię, kolektor i kable energetyczne kupiła od kopalni prywatna spółka Best-Eko, z którą rolnik wojuje z powodu częstych awarii kolektora. Po polu rozlewają się fekalia z osiedla, czasem nawet przepływają za drogę do Papieroka. Kiedyś ścieki wlały się do piwnicy, wprost na 15 ton ziemniaków. Ziemniaki zgniły, jęczmień sczerniał, słoma poszła na gnojownik. Każdorazowo firma, likwidując awarię, robi szkody w zasiewach, a ostatnio pozostawiła rozkop, nie niwelując terenu.- Gdy kopalnia kładła kolektor, pan Motyka otrzymał dość pokaźne odszkodowanie za zajęcie terenu, nadto przy tej okazji podłączyła go do swojego wodociągu, z którego korzystał bezpłatnie przez ileś lat. Pamiętam, że trwało to jeszcze wtedy, gdy już my byliśmy operatorem sieci - wyjaśnia prezes Best-Eko Bernard Jaskulski. - Pokrywała także wszystkie straty, bo były na to środki. Dziś, gdy większość majątku kopalni jest w rękach prywatnych, a firmy liczą grosz, sytuacja jest inna. Ale my nigdy nie wymigiwaliśmy się od płacenia za szkody. Może nie takich sum, jakie wyliczył pan Motyka, ale płacimy.Dalej prezes wyjaśnia, że kolektor pobudowano z pogwałceniem wszelkich norm, zbyt blisko studni i zabudowań, zbyt płytko. Wybija akurat w miejscu, gdzie jest najniżej i nierówno. Wybija, bo jest niedrożny. Pan Motyka utrudnia firmie wejście na swoje pole, by kontrolować i konserwować kolektor, ponadto posadził na nim orzechy, które korzeniami podziurawiły i oplotły rury, powodując ich zatkanie. Wykazała to wpuszczona do kolektora kamera.Pan Motyka nie chce też płacić za wodę. Uzasadnia to tym, że zniszczono mu studnię. Wykopana 50 lat temu, jeszcze za jego ojców, studnia z betonowych kręgów jest bezużyteczna, bo do jej wnętrza dostały się nieczystości. Najpierw u ludzi zaczęły się boleści i biegunki, potem zachorowała trzoda. Wezwany do chorych świń starszy i doświadczony weterynarz zwrócił uwagę domowników na wodę. Zbadano ją w Pracowni Higieny Komunalnej rybnickiego sanepidu. Wykryto liczne bakterie z grupy coli, azotany, chlorki, amoniak i napisano, że „analiza wskazuje niespotykanie wysoki stopień zanieczyszczenia w przedmiotowej studni, dyskwalifikujący ją do jakichkolwiek potrzeb gospodarczych”.Tymczasem wody potrzebują ludzie, zwierzęta, czasem też i ziemia. Dużo wody. Póki była studnia, można było poić bydło, prać. Teraz za wszystko trzeba płacić. Pan Motyka uważa, że został skrzywdzony i w sądzie dochodzi swych praw. Pozwał... firmę Best-Eko, której prezes z lekką kpiną zżyma się: żąda bezpłatnych dostaw wody, bo „był nauczony, że wszystko od kopalni dostał. Chodził tu, wszyscy go znali, dla świętego spokoju spełniali żądania. Proponowaliśmy mu wykupienie lub dzierżawę ziemi, z pozwoleniem na eksploatację. Chodziło nam o uniknięcie trudności, jakie robi, gdy chcemy usunąć awarię lub przejrzeć sieć.Pan Motyka zakazał wejścia na swój teren, bowiem firma zalegała mu z jakąś płatnością. Sprawa dotarła do prezydenta, który wydał wtedy pozwolenie z rygorem natychmiastowego wykonania, ale i od tego pan Motyka się odwołał.- Jo ni ma Kargul - tłumaczy łagodnie. - Nie byda nikogo z siekierom ganioł. Jakby przyszli, chcieli pójść na jakoś ugoda, tobych sie zgodził. Ale rozchodzi się o to, że nikt mie nie słuchoł, póki żech nie zaczął słać pism, do urzędu chodzić, wzywać na miejsce ekspertów, prezydenta. Przecież musza walczyć o swoje. A do kogo się zwrócić, to niech oni wiedzą. Jo ida do władzy...Już niedługo na polach Ryszarda Motyki, gdzie tak pięknie rodzi jęczmień browarny, zapanują samochody. Autostrada zakończy spory i waśnie, ale pozostanie człowiek przekonany, że stała mu się krzywda...
Komentarze