Filozofia oszusta

34-letni Robert Sz. trudnił się dorywczo windykacją. Potem zadłużył się u osób, które zaoferowały mu pożyczkę na dosyć wysoki procent, więc zaczął mieć problemy ze spłacaniem należności. Wtedy dowiedział się, że kopalnie niechętnie udzielają informacji o swoich pracownikach, co sprawiało kłopoty m.in. bankom, sprawdzającym telefonicznie wiarygodność zaświadczeń, jakie wystawiają działy kadr. Zaświtał mu wtedy pomysł na złoty interes. Choć stolarz z wykształcenia nigdy nie miał nic wspólnego z górnictwem, wyrobił sobie komplet pieczątek kopalni Anna i przy ich użyciu zaczął sporządzać lewe zaświadczenia o zatrudnieniu i zarobkach. Pierwsze kredyty wziął jeszcze na siebie i na początku starał się je spłacać. Szemrani kompani Z czasem, gdy podpadł bankowcom, zaczął wynajdywać osoby, które zostały jego wspólnikami i zaciągały kredyty na swoje konto. Byli to stosunkowo młodzi mężczyźni, których spotykał w barach bądź w parkach, gdzie gromadził się tzw. margines. Robert Sz. wręczał im plik dokumentów, zawoził na miejsce i instruował, co mają mówić. – Część tych osób ma nawet kłopoty z podpisaniem się, ale dla pracowników banku czy salonu samochodowego nie stanowiło to większego problemu. Często też figuranci ci nie mieli nawet prawa jazdy – relacjonuje prokurator Tomasz Pietreczek. W akcie oskarżenia jest mowa o wyłudzeniu 10 samochodów, więc należy dodać, że już wcześniej Robert Sz. został przyłapany na wyłudzeniu używanego auta, ale wtedy dobrowolnie poddał się karze. W salonach w Rybniku i Wodzisławiu wyłudził nową skodę i volkswagena, pozostałe wozy były już używane. Najniższy wyłudzony kredyt opiewał na 40 tys. zł, a najwyższy na 84 tys. Wyłudzane samochody Robert Sz. sprzedawał często kolejnej podstawionej osobie, która wyłudzała kredyt na zakup auta. Okazało się, że niektórym bankom jako zabezpieczenie wystarczała cesja praw z polisy ubezpieczeniowej. Wtedy chytry oszust uznał, że można ten sam samochód ubezpieczyć raz jeszcze, tyle że w innym towarzystwie. W ten sposób auto miało już czyste papiery i można je było spieniężyć. Robert Sz. dbał o to, by pierwsze raty należności spływały do banków, bo wówczas ich poczynania windykacyjne były mniej energiczne niż wtedy, gdy kredytobiorca brał gotówkę i znikał. Naiwne banki W ten sposób bankom nie udało się pozyskać żadnego z samochodów, pod zastaw których pożyczyły pieniądze. – Sam oskarżony stwierdził, że łatwiej było wyłudzić niemały kredyt niż telefon komórkowy – dodaje prokurator Pietreczek. Gdy było już po transakcji, Robert Sz. usilnie przekonywał swych podstawianych wspólników, że powinni zniknąć przynajmniej na jakiś czas, a najlepiej wyjechać za granicę. W kilku przypadkach takie namowy poskutkowały. Dwie osoby wyjechały do Anglii, a jedna do dziś przebywa na Krymie. To 45-letni jastrzębianin, który brał udział w wyłudzeniu używanego volkswagena passata stojącego w autokomisie w Mszanie. Po wpłaceniu 20 tys. zł stał się właścicielem samochodu wycenionego na 104 tys. zł. Przedsiębiorczy oszust praktycznie wsadził go do pociągu. Zyski przeznaczał na spłatę koniecznych zobowiązań, kolejne przewałki, ale i hulanki. Formalnie jest biedny jak mysz kościelna. Prokuratura wszczęła postępowanie po otrzymaniu od Volkswagen Banku i GE Money Banku powiadomienia o podejrzeniu wyłudzeń. Dotyczyły one różnych osób, ale w toku śledztwa prawda wyszła na jaw. Robertowi Sz. postawiono 25 zarzutów, a każdy z czynów jest zagrożony karą do ośmiu lat więzienia. Od 3 kwietnia zeszłego roku mężczyzna przebywa w areszcie śledczym w Raciborzu. W sierpniu, za zgodą prokuratury, wziął tam ślub z narzeczoną, która spodziewała się dziecka. Przyznał się do winy i opowiedział nawet o popełnieniu tych oszustw, o których prokuratura jeszcze nie wiedziała.

Komentarze

Dodaj komentarz