Marian Pośpiech i Edward Kiszka obawiają się, że na skrzyżowaniu w końcu dojdzie do nieszczęścia
Marian Pośpiech i Edward Kiszka obawiają się, że na skrzyżowaniu w końcu dojdzie do nieszczęścia

Kierowcy wyjeżdżający z ul. Partyzantów mają fatalną widoczność, więc muszą dotrzeć do połowy pasa jezdni, by zobaczyć, czy mogą ruszać, czy nie. Z lewej strony widoczność jest dobra, poza tym kilkadziesiąt metrów wcześniej stoi znak ograniczający prędkość do 40 km/godz. i samochody nadjeżdżające z tamtej strony jadą na ogół z bezpieczną prędkością. Znacznie gorzej wygląda sytuacja po stronie prawej. Widoczność ogranicza tu stary płot zaniedbanej posesji, do którego przylega jezdnia, bo tu nie ma chodnika. Tymczasem właśnie auta nadjeżdżające z tej strony, od dzielnicy Piaski, rozwijają największe prędkości. Co gorsza, kilkadziesiąt metrów wcześniej jest przystanek i często zdarza się, że kierowcy, którzy wyprzedzają ruszający autobus, przejeżdżają skrzyżowanie mknąc lewym pasem, mimo podwójnej linii ciągłej. Gdyby w tym samym czasie ktoś próbował wyjechać z ul. Partyzantów i wychyliłby się, by zobaczyć, czy droga wolna, nieszczęście gotowe. Właśnie do takiego wypadku doszło tutaj krótko przed świętami, 18 grudnia rano. Mężczyzna, który wiózł swoim maluchem dzieci do szkoły, wyjeżdżał z ul. Partyzantów i nadział się na rozpędzony samochód. Ten z kolei jeszcze uderzył w inny, który ściął potem sporą część parkanu okalającego podwórko znajdującego się w pobliżu baru. Latem jest tam ogródek piwny, więc można się tylko cieszyć, że do wypadku doszło zimą. Kiedyś stał tam znak ograniczający prędkość do 50 km/godz., ale jakiś czas temu gdzieś zniknął, a mieszkańcy nie mogą doczekać się nowego, bo kierowcy pędzą jak na złamanie karku. – Często więc oglądamy tu prawdziwą korridę. Chyba tylko dzięki Matce Boskiej nie doszło jeszcze do naprawdę poważnego wypadku – mówi Edward Kiszka. Na skrzyżowaniu stoi drogowe lustro, zakratowane dla ochrony przed wandalami, ale zdaniem zmotoryzowanych mieszkańców nie rozwiązuje problemu, bo często w porze największego ruchu jest zaparowane. Mieszkańcy poskarżyli się swojemu radnemu Stanisławowi Stajerowi, który przedstawił sprawę na grudniowej sesji. Ludzie byliby najbardziej zadowoleni z zainstalowania na skrzyżowaniu sygnalizacji świetlnej bądź ustawienia tam fotoradaru na stałe. – Ograniczenie prędkości nic tu nie da. Jest przecież znak skrzyżowanie, a niektórzy kierowcy nic sobie z niego nie robią. Na piratów drogowych najskuteczniej działa radar – przekonuje Marian Pośpiech. Z informacji, jaką otrzymaliśmy od rzecznika magistratu, wynika jednak, że nie ma szans ani na światła, ani na fotoradar. Zainstalowania świateł nie uzasadnia ani stosunkowo małe, zdaniem urzędników, natężenie ruchu na ul. Wolnej, jak również brak odnotowanych „zdarzeń drogowych” z udziałem pieszych. Jeśli chodzi o fotoradar, to miasto ma tylko jeden, i to przenośny, więc zainstalowanie go tam na stałe nie wchodzi w rachubę. Mieszkańców rzecz jasna nie zadowalają te tłumaczenia. Nie chcą, by ich skrzyżowanie zmieniło się w bezpieczne dopiero na skutek jakiejś tragedii. Kolejna istotna kwestia to brak przejścia dla pieszych, o którego urządzenie ludzie również zabiegają w trosce o bezpieczeństwo swych pociech, tym bardziej że wtedy kierowcy musieliby cofać tu nogę z gazu. Jak dowiedzieliśmy się w magistracie, miasto stara się wykupić od prywatnych właścicieli kawałek gruntu, który pozwoli na poszerzenie odcinka ul. Wolnej i urządzenie tam przejścia dla pieszych. Prawdopodobnie tradycyjna „zebra” zostanie tam wymalowana jeszcze w pierwszej połowie tego roku.

Komentarze

Dodaj komentarz