Aleksandra K. zatrzymano przed rybnicką prokuraturą
Aleksandra K. zatrzymano przed rybnicką prokuraturą

Spółka działała na terenie zamkniętej kopalni Dębieńsko, a zajmowała się przeróbką i sprzedażą węgla oraz świadczeniem usług dla kilku śląskich kopalń. Jej udziałowcami były dwie firmy: Promesa oraz Geomar, a aresztowani prezesi byli z nimi nierozerwalnie związani. Aleksander K. był bowiem wiceprezesem Promesy, a Marek S. szefował firmie Geomar. Jak ustalili prokuratorzy, począwszy od października 2003 roku do grudnia 2004 roku spółka nie płaciła żadnych ciążących na niej zobowiązań. Tym samym rosła liczba jej wierzycieli. W końcu z zagrożonej utratą płynności finansowej stała się niewypłacalna. – Nie wypłacała pensji ludziom, nie płaciła składek ubezpieczeniowych do ZUS-u, podatków od nieruchomości, czynszu za teren, który dzierżawiła. Zaległości z tytułu tego ostatniego sięgają około 650 tys. zł – wylicza prokurator Grzegorz Fidyka.
Sprzedane czy rozdane
Od połowy 2003 roku spółka zaprzestała również w ogóle wypłacać jakiekolwiek wynagrodzenia swoim pracownikom. W tym samym czasie szefowie zabrali się za wyprzedaż firmowego majątku. Proceder dokonywanych transakcji był prosty. Dziwnym trafem sprzęt i urządzenia, m.in. koparka gąsienicowa, spycharka, ładowarka czy samochody trafiały do Promesy i Geomaru. Część majątku w postaci wagonów kolejowych i dżipa sprzedano Gliwickim Zakładom Naprawczym Wagonów, których prezesem jest Marek S. – Wszystko łącznie warte było 3 mln zł – wyjaśnia prokurator Fidyka. Co ciekawe, za przekazanie tego majątku Dębieńsko nie dostało żadnych pieniędzy, gdyż prezesi uważali, że jest to rozliczenie w ramach wzajemnych zobowiązań. Wyprowadzenie majątku ze spółki jest bardzo zastanawiające. Dlatego rybnicka prokuratura postanowiła przyjrzeć się jej bardzo wnikliwie. – Chodzi przede wszystkim o to, czy w firmie były rzeczywiście aż takie długi, skoro część majątku, np. samochód, pan S. sprzedał członkowi swojej rodziny. Na konto spółki nie wpłynęły jednak żadne pieniądze. Marek S. tłumaczył to w ten sposób, że spółka była mu winna pieniądze, bo on sam płacił należności firmy – mówi prokurator Grzegorz Fidyka. Jak dodaje Bernadeta Breisa, szefowa rybnickiej prokuratury, Marek S. sam uznał się za wierzyciela zarządzanej przez siebie firmy i sam rozliczał się z tych wierzytelności. – W ten sposób sam też ustalał warunki tych rozliczeń – dodaje Bernadeta Breisa.
Uciec z długami
Zarówno Aleksander K., jak i Marek S. usłyszeli zarzuty m.in. sprzedawania majątku firmy w taki sposób, by uniemożliwić wierzycielom odzyskanie długów, nieodprowadzania składek ubezpieczeniowych, niepłacenia należności z tytułu gminnych podatków od nieruchomości oraz dzierżawy. Prezesom grozi nawet do ośmiu lat więzienia. Jak wyjaśnia Bernadeta Breisa, dodatkowe zarzuty postawiono Aleksandrowi K. – Wszystko wiąże się z prowadzonym przez nas śledztwem przeciwko Józefowi G. oraz aferą korupcyjną w urzędzie miasta. To bowiem ze sprawy Józefa G. zrodziła się korupcja w magistracie i sprawa tych spółek. Wynika to z układów, jakie istniały przez lata między Józefem G. i urzędem jeszcze w czasach działania kopalni – tłumaczy pani prokurator. Jednym z dodatkowych zarzutów, które postawiono Aleksandrowi K., jest nielegalne wydobywanie i sprzedaż wspólnie z Józefem G. mułu poflotacyjnego z terenu po kopalni Dębieńsko. Aleksander K., jako prezes spółki Dębieńsko, wydzierżawił od gminy część terenu po kopalni. 27 sierpnia 2002 roku gmina poddzierżawiła Józefowi G. fragment gruntu, gdzie znajdowały się osadniki z mułami węglowymi. – W zgodzie urzędu miasta nie było mowy o wydobyciu, rekultywacji czy czymkolwiek związanym z wydobyciem. Przedsiębiorca mógł używać placu bez naruszenia jego struktury. Później wprawdzie pan G. zdobył zgodę na składowanie odpadów, jednak nie wynikało z niej, że może cokolwiek wydobywać na miejscu. Mógł jedynie sprowadzać komponenty, przetwarzać je i sprzedawać – mówi prokurator Grzegorz Fidyka.
Przekręt z mułem
Tymczasem Aleksander K i Józef G. zaczęli wydobywać muły z osadników. Z faktur sprzedaży zabezpieczonych u Józefa G. wynika, że wywieziono co najmniej 100 tys. ton mułu. – Przyjmując najmniejszą stawkę, czyli 10 zł za tonę, oszacowaliśmy wartość sprzedanego mułu na 1 mln zł – informuje Bernadeta Breisa. Współpraca Aleksandra K. i Józefa G. polegała na tym, że drugi wydobywał muł, natomiast pierwszy podsyłał mu do pracy ludzi, wysyłał samochody, by to, co wydobyto, trafiło na plac spółki Dębieńsko. Ta ładowała towar na wagony i wysyłała do odbiorców. – Stąd Aleksandrowi K. postawiono zarzut współudziału w kradzieży mułu – wyjaśnia pani prokurator. Kiedy interes się rozkręcił, Aleksander K. kupił kruszarkę do kamienia, przy użyciu której kruszył kamień na drobny pył, a następnie mieszał go ze sprowadzanym z różnych kopalń miałem węglowym. Towar sprzedawał jako miał. Sprawa się rypła, kiedy odbiorcy przebadali próbki kupionego miału. Okazało się, że nie spełnia on wymogów klasyfikacyjnych. W ten sposób osiem firm w całej Polsce, wśród których znalazły się m.in. elektrownie, firmy z Ostrołęki czy Skawiny, zostały oszukane na ponad 1 mln zł. Ostatni zarzut dotyczy naruszania przez Aleksandra K. praw pracowniczych. Przez 1,5 roku nie odprowadzał bowiem składek do ZUS-u, a przez rok w ogóle nie wypłacał pensji. Ludzie pracowali za darmo, a pan K. obiecywał im tylko, że dostaną pieniądze. W tym samym czasie wyzbył się majątku spółki. Jednak ten najcięższy sprzęt i urządzenia, które sprzedał swojej spółce córce Promesa, był istotny dla działania Dębieńska, bo przynosił mu główne dochody.
Jak mysz kościelna
– Wielu pracowników wystąpiło do sądu z pozwami o zapłatę wynagrodzeń. Niektórym udało się coś odzyskać, ale w większości egzekucja była nieskuteczna, ponieważ komornik stwierdził, że Aleksander K. nie ma żadnego majątku – informuje prokurator Fidyka. Prowadzący śledztwo ustalili, że cały sprzęt sprzedano w momencie, kiedy skończył się muł. Dlaczego tak się stało? – Maszyny nie były już potrzebne, bo po prostu nie było czego wydobywać – stwierdza prokurator Fidyka.
1

Komentarze

  • Egon 27 lipca 2023 15:40Mułów się nie wydobywało ,tylko się zbierało ze swoich terenów.Były rozpierdolone po całej Czerwionce.Gdyby nie ogrodzenia ,to i basen byłby zasypany.Cała sprawa rozbijała się o koryto w Czerwionce ,kosztem /moim zdaniem/ 5 ofiar śmiertelnych.Sprawy ciągną się do nadal.Zasłużeny prokurator awansował za tą "obsuwę" na Prok.Powiatowego.Bardzo chciał nim zostać.Za współpracę obiecywał "złote góry".Powoływał się przy tym na z znajomości z"ober".Na 14 oskarżonych 2 wyroki 6mcy w zawieszeniu .W końcu się chop na awans napracował.Sprzedawca kamienia odwołał temat łapówek.

Dodaj komentarz