Pani Grażyna i jej pociechy. Mąż Jan i Sebastian akurat byli na rybach
Pani Grażyna i jej pociechy. Mąż Jan i Sebastian akurat byli na rybach

Rodzice mają problemy z ich wychowaniem. Powody są różne: alkohol, trudna sytuacja życiowa, kłopoty zdrowotne. W konsekwencji sąd pozbawia ich całkowicie lub częściowo praw rodzicielskich. Milusińscy trafiają do domów dziecka albo do rodzin zastępczych, których jednak zaczyna brakować.
Dotychczas te rodziny zastępcze w większości były spokrewnione z dzieckiem. Obecna tendencja jest jednak taka, żeby o wszystkim decydował nie przypadek, a świadomy wybór, tymczasem niewiele rodzin decyduje się na podjęcie roli opiekuna i wychowawcy. W powiecie raciborskim jest 120 rodzin zastępczych, w Pogrzebieniu działa też placówka opiekuńczo-wychowawcza, którą prowadzą siostry salezjanki. Potrzeby są jednak o wiele większe. Jak wyjaśnia Henryk Hildebrand, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Raciborzu, w placówce pogrzebieńskiej przebywać może do 34 dzieci. W jednej rodzinie zastępczej opiekę znajduje z kolei od trzech do sześciorga dzieci.

Rola samorządu
– To wciąż zbyt mało. Problemowe są zwłaszcza takie przypadki, kiedy trzeba szybko znaleźć drugi dom dziecku, którego nietrzeźwych rodziców zatrzymała np. policja – dodaje dyrektor. Zapewnienie opieki w takich przypadkach to zadanie samorządu powiatowego. – Biorąc pod uwagę duże potrzeby, we wrześniu 2005 roku uruchomiliśmy w Pogrzebieniu wielofunkcyjną placówkę opiekuńczo-wychowawczą, którą na mocy porozumienia z powiatem prowadzą salezjanki. Przebywa tam maksymalna liczba dzieci, a nawet i więcej. Rozważamy możliwość utworzenia drugiego takiego ośrodka, ale brakuje pieniędzy. Dlatego też intensywnie prowadzimy akcję „Rodziny zastępcze potrzebne od zaraz” – tłumaczy wicestarosta Andrzej Chroboczek.
Państwo Drobkowie z Raciborza są rodziną zastępczą od 23 lat. Podejmują się opieki nad dziećmi niepełnosprawnymi. Wychowali już 16 takich dzieci, które dziś są już dorosłe i samodzielne, a najstarsze ma 28 lat. Grażyna Drobek i jej mąż mieli dwie córeczki: Marzenę i Żanetę. Kiedy Żanetka miała siedem lat, dowiedzieli się, że jest nieuleczalnie chora. Zmarła dwa lata później. Ona i jej siostra namawiały rodziców: mamusiu, weź dziecko z domu dziecka. Małżonkowie wybrali się z mężem do Domu Małego Dziecka w Rybniku, bo wtedy mieszkali w Żorach. Zabrali ze sobą dwie dziewczynki, siostry. Były chore i niepełnosprawne, nie miały szans na adopcję. Przygarnęli obie, wychodząc z założenia, żeby potem nie musiały się szukać.

Wszystkie nasze
– I tak to się wszystko zaczęło. A półtora roku później urodziłam syna Adriana. I w domu mieliśmy już czwórkę dzieci – wspomina pani Grażyna. Kiedy nie było już tyle pracy z dziewczynkami, Drobkowie postanowili zaopiekować się kolejnym potrzebującym dzieckiem. Z ośrodka w Rzuchowie planowali wziąć jednego chłopca, ale wrócili z czwórką. – A to było tak: gdy braliśmy do siebie dwóch chłopców, wtedy podszedł do mnie Piotruś, złapał za spódnicę i zapytał: mama, kiedy po mnie przyjdziesz? I mama musiała wziąć dziecko – wspomina z uśmiechem pani Grażyna. Dziś w domu państwa Drobków, którzy od 15 lat mieszkają w Raciborzu, nadal jest gwarno. Swój drugi dom znaleźli tu 15-letni Sebastian, 14-letnia Ewelina, 11-letnia Kasia i 11-letni Krzyś.
Wspólnie gotują, czytają książki, z tatą łowią ryby, a z mamą chodzą na różne imprezy kulturalne. – Żyjemy i funkcjonujemy jak normalna rodzina. Każde dziecko jest inne i do każdego z osobna trzeba mieć indywidualne podejście. Czasem trzeba krzyknąć, czasem wystarczy tzw. poważna rozmowa. Tym sierżantem u nas jestem zazwyczaj ja – śmieje się zastępcza mama. Drobkowie są dumni ze swoich dzieci. Nie rozróżniają ich na swoje i cudze. Panią Grażynę kiedyś denerwowało, jak ktoś zapytał: to które są te wasze dzieci? Od razu wypraszała z domu taką osobę. Teraz oboje z mężem już przywykli do takich uwag, ale każde z 16 dzieci, które już wychowali, nadal jest ich.

Kto ma miód
– Choć mają już swoje domy, nieraz też rodziny, to utrzymujemy z nimi kontakty. Pomagamy im w rozwiązywaniu problemów – dodaje Grażyna Drobek. Jak podkreśla, najcenniejsze dla niej i męża Jana jest to, że dzieci są u nich szczęśliwe i uczą się samodzielności. – Nie narzekamy. Jak to się mówi, kto ma pszczoły, ten ma miód, a kto ma dzieci, ten ma problemy. Ale to jest normalne, bo bez tych kłopotów nie byłoby dzieci – mówi pani Grażyna. Ona i jej mąż wychowują dzieci niepełnosprawne, z dziecięcym porażeniem mózgowym, z niedowładem kończyn, dużymi wadami słuchu i wzroku, z zespołem ADHD i FAS. Dla nich, jako rodziców zastępczych, i dla tych dzieci nieważne jest jednak, jakie szkoły ukończą, jakie mają osiągnięcia.
– Dla nas najistotniejsze jest to, żeby nauczyć je samodzielności, by nie były skazane do końca na czyjąś pomoc – podkreśla pani Grażyna. Kandydaci na rodziców zastępczych muszą spełnić wiele rygorów. Jeśli przejdą weryfikację, którą prowadzą pracownicy socjalni, muszą wziąć udział w specjalnym szkoleniu. Organizuje je PCPR. – Najważniejszym kryterium jest otwartość serca, a w dalszej kolejności warunki materialne. Bo pamiętać trzeba, że tworząc rodziną zastępczą, stajemy się przede wszystkim darem dla innych – podsumowuje dyrektor Henryk Hildebrand.

Komentarze

Dodaj komentarz