Przed skrzyżowaniem ulic 3 Maja i Młyńskiej w Czerwionce-Leszczynach stoi znak ustąp pierwszeństwa, ale kompletnie ukryty w krzakach
Przed skrzyżowaniem ulic 3 Maja i Młyńskiej w Czerwionce-Leszczynach stoi znak ustąp pierwszeństwa, ale kompletnie ukryty w krzakach


Zwykle dopiero po wypadku słychać opinie, że nieszczęścia można było uniknąć, gdyby... Niestety, często kończy się na gadaniu. Wystarczy popatrzeć na to, co dzieje się przy niektórych drogach naszego regionu. Bujna zieleń cieszy oczy, ale zasłania znaki czy sygnalizatory świetlne, utrudniając życie i kierowcom, i pieszym. Co gorsza, powoduje migotanie światła słonecznego, które może spowodować zaburzenia wzroku u szoferów.
Mogłoby nie być
Niejednokrotnie nie da się normalnie jechać autem, bo większość ustawionych przy drogach znaków jest ukryta w zieleni, więc właściwie mogłoby ich nie być. Z tym problemem niestety nie potrafią się uporać służby komunalne niektórych samorządów, nie wspominając już o drogowcach czy administratorach szos. Rozbuchana roślinność stała się dla nich kwestią nie do ogarnięcia. Narzekają też piesi, którzy nie raz muszą mocno się pochylać, żeby móc przejść pod drzewami. O to, by przydrożnej zieleni nie traktować jak rezerwatu przyrody, apeluje również policja. – Znaki drogowe muszą być widoczne dla kierowcy, a nawet powinny razić go w oczy – mówi st. asp. Piotr Piórkowski z rybnickiej drogówki.
Przyznaje, że policjanci często spotykają zarośnięte znaki. W urzędach okolicznych miast i gmin zapewniają jednak, że na bieżąco prowadzą akcję przycinania drzew i krzewów zasłaniających znaki lub ograniczających widoczność. Większych problemów na tym polu nie ma Rybnik. Tu na gminnych drogach w razie potrzeby natychmiast pojawiają się ekipy komunalne i robią, co trzeba. – Prowadzimy te prace w ramach programu pielęgnacji zielonej przestrzeni miasta. Nasze służby na bieżąco monitorują sytuację na drogach – wyjaśniają w Zarządzie Zieleni Miejskiej.
Gmina dba
Dobrą współpracę z miastem w tej kwestii chwali rybnicka policja. – W Rybniku jak na razie nie mamy problemu z zarośniętymi znakami przy traktach, których zarządcą jest miasto. Podobnie wygląda sprawa z zarządem dróg powiatowych. Jeśli występują kłopoty, to na szosach innej kategorii – wyjaśnia asp. Piórkowski. Nieco gorzej jest już jednak na drogach powiatowych poza miastem, a najtragiczniej na szosach wojewódzkich. – Jeśli chodzi o nasze drogi, to znaki są w porządku. Widać je z daleka, bo zieleń jest systematycznie strzyżona – stwierdza Krystian Dudek, rzecznik Zarządu Dróg Wojewódzkich w Katowicach.
Mimo tych zapewnień strzyżenie chyba nie jest systematyczne. Konia z rzędem temu, kto np. jadąc z Orzesza do Rybnika potrafi właściwie odczytać pięć znaków, które czają się w zaroślach na całym odcinku tej szosy i zastosować się do zawartych na nich nakazów, zakazów itp. Treści dwóch z nich mogliśmy się jedynie domyśleć z uwagi na to, że przez burzę liści przebija się żółty kolor. Co do reszty, nie wiadomo nic. Na jednym z najniebezpieczniejszych skrzyżowań w Orzeszu, ul. Mikołowskiej z drogą krajową nr 81, czyli popularną wiślanką, przy skręcie w prawo na Gardawice, stoi znak stop. Na razie jeszcze go widać.
Utonie w zielsku
Jednak już niebawem szoferzy pomyślą, że został usunięty, bo zaczynają zasłaniać go liście pobliskiego drzewa i za chwilę pewnie cały utonie w zielsku. Nasuwa się zatem pytanie, czy znaki są po to, żeby stały. – Jeżeli znak został gdzieś postawiony, to znaczy, że jest potrzebny. Zwłaszcza wtedy, jeśli dotyczy zachowania uczestników ruchu drogowego. To, że go nie widać, bo jest zasłonięty zielenią, nie daje kierowcy żadnej taryfy ulgowej. Znaki są po to, by ich przestrzegać – wyjaśnia asp. Piórkowski. Pytanie tylko, jak stosować się do czegoś, o czym nie wiemy.
I tu kłania się odpowiednie nadzorowanie tego, co stoi i rośnie przy drogach. W Czerwionce-Leszczynach tego typu problemy mają głównie mieszkańcy osiedli, gdzie znakami giną w żywopłotach. Podobne sytuacje zdarzają się też niekiedy na osiedlowych uliczkach w Knurowie. Czy przystrzyżenie krzewów zasłaniających tablice informacyjne czy znaki drogowe jest takie kłopotliwe? Odpowiednie służby najczęściej tłumaczą się brakiem pieniędzy. Nierzadko jest też problem z ustaleniem, kto odpowiada za daną drogę i to, co się przy niej znajduje. Według policji ten obowiązek spoczywa na zarządcy szosy. W praktyce jednak nie jest to już tak oczywiste.
Od Annasza do Kajfasza
Z reguły interwencja jakiegoś mieszkańca kończy się odsyłaniem go od Annasza do Kajfasza. Dzwoniąc do gminy w sprawie porośniętego bujną zielenią znaku słyszy: to nie my, to powiat. Kolejny telefon i znowu informacja: to województwo. W końcu petent wraca do punktu wyjścia, a po kolejnym odesłaniu do innej instancji rezygnuje ku zadowoleniu urzędników. Kierowcy i mieszkańcy, którzy zauważają, że wybujałe drzewa czy krzewy ograniczają widoczność i stwarzają zagrożenie, powinni to zgłaszać do odpowiednich wydziałów urzędów miast albo komunikacji danego starostwa powiatowego i nie dać odesłać się z kwitkiem.


Przez nasze ulice co dnia przejeżdżają tysiące aut. Czy musi dojść do wypadku, by odpowiednie służby pomyślały o odsłonięciu znaków i ustrzeżeniu kierowców przed niebezpieczeństwem? Życie jest bezcenne, więc trzeba je chronić wszelkimi sposobami, a w tym przypadku wystarczą raptem sekator czy nożyce. Niedbalstwa czy braku odpowiedzialności nie można tłumaczyć niedoborem pieniędzy w urzędowej kasie. (MS)

Komentarze

Dodaj komentarz