Karetka przyjechała po godzinie, choć miała do pokonania tylko kilometr
Karetka przyjechała po godzinie, choć miała do pokonania tylko kilometr

Mieszkająca przy ul. Kilińskiego 36-letnia Elżbieta D. źle się poczuła. Mąż wykręcił numer alarmowy. Dodzwonił się do Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Gliwicach. Była godzina 6.30. Dyżurny zaraz powiadomił pogotowie w Knurowie. Usłyszał, że karetka już wyjeżdża. W tym czasie mąż zadzwonił również do komisariatu policji, prosząc o asystę dla karetki. Radiowóz zjawił się w ciągu kilku minut, ale sanitarki wciąż nie było.
Funkcjonariusze ponowili wezwanie do stacji. – Otrzymali informację, że karetka wyjechała – mówi aspirant sztabowy Marek Słomski, rzecznik gliwickiej komendy. W tym czasie Elżbieta D. straciła przytomność i zaczęła sinieć. Funkcjonariusze przystąpili do reanimacji i wspólnie z jej mężem jeszcze kilka razy ponaglali pogotowie. – Cały czas słyszeli, że karetka już wyjechała – wyjaśnia Marek Słomski. Sanitarka przyjechała o godz. 7.30, choć ze stacji do domu przy ul. Kilińskiego jest tylko kilometr. Załoga ambulansu przejęła chorą, jednak nie udało się jej uratować. Kobieta zostawiła zrozpaczonego męża, osierociła dwójkę dzieci w wieku szkolnym.
– Wszczęliśmy w tej sprawie dochodzenie z urzędu. Na razie trudno stwierdzić, kto ponosi odpowiedzialność. Zleciliśmy sekcję zwłok, która jednak się nie odbyła. Tu również mamy sytuację niespotykaną, ponieważ nawet jej nie zaplanowano. Wyjaśnimy sprawę. Trzeba ustalić, czy to niedopatrzenie, czy też lekarze są tak bardzo obłożeni zgonami. Autopsja zostanie przeprowadzona w tym tygodniu – poinformowała Beata Wojtasik, szefowa Prokuratury Rejonowej Gliwice Zachód.

Komentarze

Dodaj komentarz