Roman Pustołka w swoim komputerowym królestwie. Zdjęcie: Tomasz Ziętek
Roman Pustołka w swoim komputerowym królestwie. Zdjęcie: Tomasz Ziętek

– Jak przystało na rodowitego Ślązaka, karierę zrobił pan w górnictwie.
– No tak, na początku ukończyłem gimnazjum górnicze. Dziś nie ma już takich szkół. W tygodniu były tam cztery dni nauki i dwa praktyki. Uczniowie dostawali za darmo pełne wyżywienie z podwieczorkiem. Później poszedłem do górniczego liceum, a ukończyłem technikum, bo szkoła zmieniła nazwę. W 1952 roku podjąłem studia w Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. W tamtych czasach ludzi po studiach inżynierskich kierowano do pracy, a ja chciałem zrobić magisterium. Zarzucono mi czytanie niemieckich książek w bibliotece. Było to niemile widziane. Wyjaśniłem dziekanowi, że tłumaczę teksty techniczne dla asystentów. Od ręki udowodniłem też równie dobrą znajomość języka rosyjskiego i dostałem szansę ukończenia pełnych studiów.

– Jak zapamiętał pan specyfikę tamtych lat?
– Dochodziło do sytuacji zgoła teatralnych. W 1953 roku, po śmierci Stalina, studentów zagoniono na rynek, żeby wysłuchali transmisji z pogrzebu. Kto się znudził i uciekł, mógł być pewny raportu na swój temat. Kolejnym przedstawieniem, w którym braliśmy udział, była budowa Nowej Huty. Chyba w co drugą niedzielę pakowano nas na oflagowane ciężarówki i wieziono na plac budowy. Cel był pokazowy: ilość ziemi, którą przez pół dnia przekopaliśmy łopatami, spychacz przerzucał w minutę. Musiałem przeprowadzić się do akademika, gdzie aż roiło się od partyjnych ludzi. Pewnie mieli mnie poobserwować.

– Po skończeniu studiów został pan mierniczym.
– Dyplom dostałem 27 czerwca 1957 roku, a już w lipcu znalazłem się w kopalni Rymer. Dwa lata później zostałem kierownikiem, najmłodszym w kopalni. Nie było to łatwe, należało zdobyć uprawnienia, co oznaczało napisanie drugiej pracy dyplomowej. Zawodowi mierniczego zostałem wierny przez 33 lata, aż do przejścia na emeryturę w 1990 roku. Gdybym ponownie się urodził, wybrałbym te sam zawód. Mierniczy ma nie dopuścić do katastrofy. Kiedy fedrowano pod szkołą w Zamysłowie, budynek osiadł ok. 5 metrów. W tym czasie cały czas uczyły się w nim dzieci! Zadbaliśmy o to, by było bezpiecznie. W Niedobczycach przed pochyleniem wieżę wodną. Zdarzały się i pomyłki. Czasem błędy wychodzą przy drążeniu chodnika z dwóch stron naraz. Kiedyś pomyliliśmy się o całe dziesięć metrów! Była to konsekwencja ręcznego przepisywania odczytów. Do dziś żartuję, że mierniczy są zwykle drobiazgowi, ale jak się pomylą, to o całe dziesięć metrów.

– Jak odnalazł się pan na emeryturze?
– Staram się zagospodarowywać swój czas. Moim królestwem jest pokój komputerowy. Ta strona techniki zawsze mnie pociągała. To ja sprowadziłem do kopalni od kolegi z Niemiec pierwszy kalkulator do skomplikowanych obliczeń. Wtedy dominowały mechaniczne maszyny liczące. Zaczęło się od kalkulatora, a dziś codziennie dostaję ok. 50 e-maili niemal z całego świata. Codziennym rytuałem jest też sprawdzanie pogody i wysyłanie wyników do Berlina. Należę do międzynarodowego kółka pogodowego, które przewiduje aurę na każdy dzień. Niegdyś była to konieczność, bo w deszczu nie można było robić pomiarów na powierzchni. Dziś traktuję to jak hobby.

– Został pan także wykładowcą w klubach seniorów.
– Staram się przekazywać wiedzę w ciekawy i przystępny sposób. Chyba mi się to udaje. Ważne, żeby o wszystkim opowiadać w kontekście historycznym, podawać ciekawe przykłady. Pomagałem też kolegom ze Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Górnictwa w nauce obsługi komputera. Chyba z sukcesem, bo co najmniej kilku ma już własny sprzęt. W stowarzyszeniu pełnię funkcję kronikarza. Myślę, że jest wiele sposobów na zagospodarowanie starości, trzeba tylko zdobyć się na aktywność.

Komentarze

Dodaj komentarz