Każdy z tych pacjentów chciał zarejestrować się do lekarza specjalisty w żorskim Eskulapie. Nie wszystkim się udało, bo decydowała kolejność zapisów
Każdy z tych pacjentów chciał zarejestrować się do lekarza specjalisty w żorskim Eskulapie. Nie wszystkim się udało, bo decydowała kolejność zapisów

Od 1 maja przychodnie zdrowia obowiązują nowe, podwyższone standardy w zakresie lecznictwa specjalistycznego, które wprowadziło ministerialne rozporządzenie. Dotyczą one zatrudnionego personelu i sprzętu.
Zdaniem lek. med. Róży Cichy-Jani, szefowej Niepublicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej Eskulap w Żorach, zmiany wprowadzono na wyrost oraz ze szkodą dla pacjentów i placówek. Ministerstwo w ogóle nie wzięło pod uwagę realiów panujących w polskiej ochronie zdrowie. A są one takie, iż obecnie rzadko która przychodnia potrafi spełnić wyśrubowane normy.

Nieżyciowe obostrzenia
– W zasadzie problem ten dotyczy 40 procent placówek, głównie małych. Stosując literalnie rozporządzenie, należałoby je zamknąć. Wówczas jednak ogromna liczba pacjentów zostałaby pozbawiona opieki lekarzy specjalistów. Dlatego Narodowy Fundusz Zdrowia zgodził się na warunkowe świadczenie niektórych usług przez placówki ochrony zdrowia – mówi pani doktor.
Wprowadzone obostrzenia są dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, od 1 maja w poradni specjalistycznej może przyjmować pacjentów wyłącznie lekarz o wyuczonej konkretnej specjalizacji. Cukrzyków musi więc leczyć dyplomowany diabetolog, osoby cierpiące na zaburzenia układu trawiennego gastrolog itd. – W tych poradniach nie mogą przyjmować np. specjaliści chorób wewnętrznych, choćby nawet przez lata praktyki znakomicie radzili sobie z cukrzycą czy wrzodami żołądka. W Eskulapie mamy takiego lekarza. Teraz jednak nie kwalifikuje się do pracy w poradni gastrologicznej – zaznacza doktor Cichy – Jania, która doskonale zna bolączki polskiej ochrony zdrowia, gdyż działa w porozumieniu zielonogórskim.

Mikroskop u dermatologa
Bardzo wysublimowane są wymagania dotyczące sprzętu. Każde urządzenie powinno znajdować się w konkretnym gabinecie lekarskim, np. rentgen w pomieszczeniu chirurgicznym. Póki co, okulista zatrudniony w Eskulapie nie dysponuje polomierzem, czyli aparatem do badania pola widzenia oka. Choć ośrodek sygnował umowę z dwoma żorskimi przychodniami na korzystanie z polomierza, nie ma to w tej chwili żadnego znaczenia. Wedle bowiem nowych przepisów urządzenie musi pracować w gabinecie Eskulapa i basta. Z kolei w gabinetach dermatologicznych ma stać... mikroskop. Chyba po to, by za jego pomocą lekarz szukał bakcyli na skórze pacjenta. Ten wymóg zadziwił nawet specjalistów dermatologów. W codziennej praktyce tego rodzaju urządzenie jest właściwie niepotrzebne.

Kontrakt warunkowy
– Podpisaliśmy z NFZ-em warunkowy kontrakt na prowadzenie gabinetów okulistycznego i dermatologicznego. Do pierwszego z nich będziemy musieli zakupić najpóźniej do 30 września przyszłego roku polomierz. A to jest droga sprawa. Najtańsze modele kosztują 30-35 tys. zł. Aktualnie sprawdzamy oferty. Z kolei dermatologiczny trzeba będzie wyposażyć w mikroskop – zapowiada pani doktor.
Mimo wyśrubowanych wymogów, NFZ nie przekazał na leczenie specjalistyczne więcej pieniędzy. Eskulapowi przyznano tyle samo punktów (za czym idzie gotówka) co w roku poprzednim. Natomiast dwukrotnie zwiększono liczbę punktów za każdą zrealizowaną procedurę, np. wizytę pacjenta. Stracili na tym przede wszystkim chorzy. Na mocy bowiem podpisanego z NFZ-em nowego kontraktu specjaliści przyjmą o połowę mniej pacjentów.

Szokujące kolejki
Natomiast skutkiem pozytywnym jest to, że znikły kolejki do rejestracji. W pierwszym kwartale roku przechodniów szokowały gigantyczne ogonki przed żorskim Eskulapem. Liczyły zwykle kilkaset metrów: zaczynały się w budynku, a kończyły na drodze dojazdowej do ośrodka. – Kolejka ustawiała się raz, co najwyżej dwa dni w miesiącu, gdy pacjenci zapisywali się do specjalistów. Problem pojawił się na początku roku w wyniku sygnowania przez szefową przychodni aneksu do kontraktu, który obowiązywał od stycznia do końca kwietnia. Otóż w tym właśnie okresie lekarze nie byli w stanie podać konkretnych terminów i czasu przyjęć. Stąd raz w miesiącu musieliśmy rejestrować pacjentów do wszystkich specjalistów naraz. Od 1 maja znikły kolejki. Do specjalisty można zarejestrować się telefonicznie. Decyduje kolejność zgłoszenia – tłumaczy doktor Cichy-Jania.
W Eskulapie najdłużej trzeba czekać na wizytę do laryngologa, zajęte są wszystkie terminy aż do sierpnia. Okulista ma już pacjentów do końca lipca. Do dermatologa trzeba poczekać miesiąc. Natomiast wizyta u chirurga i ginekologa to kwestia kilku dni.



Paradoksalnie im lepszy specjalista, tym gorszy dla przychodni zdrowia. – Mamy znakomitego laryngologa. Zawsze czeka do niego długa kolejka pacjentów. Od stycznia do końca kwietnia pan doktor przyjął tak wiele osób, że znacznie przekroczył zakontraktowaną liczbę wizyt. Powinniśmy cieszyć się z tego, że ludzie chcą się leczyć u nas. Nic bardziej złudnego, tym bowiem sposobem lekarz przyczynił się do powstania strat w wysokości ok. 52 tys. zł. NFZ zwrócił nam za dodatkową pracę ledwie 8,2 tys. zł – wyjawia szefowa żorskiego Eskulapa.
Tylko w pierwszym kwartale roku ośrodek stracił ok. 100 tys. zł. Oprócz niezapłaconych przez NFZ wizyt placówka musiała przecież jeszcze wynagrodzić lekarzy, pielęgniarki i rejestratorki za dodatkowe godziny pracy. – Które przedsiębiorstwo godzi się na takie straty? – pyta retorycznie pani doktor. Dlatego teraz w Eskulapie rygorystycznie pilnowane są zakontraktowane limity, nie wolno ich przekraczać pod żadnym pozorem. – Nie będziemy więcej sponsorowali pacjentów, bo nikt nie zwróci nam pieniędzy za dodatkowe wizyty. W przeciwnym razie musielibyśmy ogłosić upadłość i ludzie zostaliby bez specjalistycznej opieki lekarskiej. Dlatego od maja nasz laryngolog przyjmuje tylko 10 osób w ciągu dnia – kwituje doktor Cichy-Jania. Winni kolejek i strat finansowych ośrodka są również poniekąd i pacjenci. Szefowa Eskulapa stwierdza, że niektóre osoby odwiedzają przychodnię... codziennie, tylko po to, by specjalista przepisał jeden lek. Taki właśnie proceder ukrócili w swoim kraju Czesi. Wprowadzili opłatę za każdą wizytę u lekarza. Tym sposobem teraz pacjenci odwiedzają medyka tylko wtedy, gdy są naprawdę chorzy lub naprawdę nie mają już leków. Zdaniem pani doktor w Polsce wystarczyłaby opłata w wysokości 5 zł. Niestety nasz rząd nie przystał na propozycję środowiska lekarskiego. (IrS)



Ostatnio z pracy w żorskim Eskulapie zrezygnował specjalista urolog. Dlaczego? Otóż, co roku znacznie przekraczał zakontraktowaną w NFZ liczbę wizyt, bo ma tak dużą liczbę pacjentów. Teraz liczył na większy kontrakt. – Niestety, otrzymaliśmy na leczenie urologiczne tyle samo punktów, co w latach poprzednich. Pacjenci zapisali się na wizyty już do końca listopada. Tymczasem doktor uznał, że w takich warunkach nie będzie brał na siebie odpowiedzialności za zdrowie i życie chorych. Doskonale go rozumiem – podkreśla lek. med. Róża Cichy-Jania. (IrS)

Komentarze

Dodaj komentarz