W środę, 25 czerwca, Łukasz Larisch wraz z kierowcą pojechał służbowym busem do nowej siedziby firmy na ul. Prostą w Rybniku, która na pewnym odcinku jest zamknięta z powodu remontu. Na szosę można było jednak wjechać, więc szofer ruszył za samochodem, który był przed nimi.
Kiedy dojechał do końca remontowanego odcinka, stał tam osobowy ford. W środku siedział młody, postawny mężczyzna. – Podszedłem i poprosiłem o przesunięcie auta, byśmy mogli wyjechać. Usłyszałem, że on tu mieszka i nie będzie przestawiał auta. Po krótkiej wymianie zdań zawróciłem w stronę swojego busa. Wtedy tamten wysiadł i rzucił się na mnie. Dostałem kilka ciosów i ani się obejrzałem, a leżałem na ziemi – opowiada Łukasz Larisch. Z odsieczą prezesowi ruszył jego szofer, ale dostał od agresora łokciem w klatkę piersiową i zadzwonił na policję. – Było to ok. godz. 17.30. Jeden z mężczyzn wymagał pomocy lekarskiej, więc funkcjonariusze wezwali karetkę. Obecnie w tej sprawie trwa postępowanie – potwierdza nadkomisarz Aleksandra Nowara, rzeczniczka rybnickiej komendy. Załoga sanitarki wstępnie opatrzyła pobitego i zabrała do szpitala, bo był posiniaczony, zakrwawiony, miał stłuczoną twarz, nos i wybity ząb. W izbie przyjęć byli dwaj lekarze, którzy zlecili RTG czaszki, kręgosłupa i żuchwy, a potem rutynowo zaczęli sprawdzać stan świadomości. – Byłem cały obolały, chyba miałem gorączkę, w dodatku zasychało mi w gardle, więc poprosiłem o szklankę wody. Nic nie dostałem – opowiada nasz Czytelnik.
Kiedy stracił na chwilę świadomość, kolejne badanie ciśnienia wykazało 190/130, a lekarz oświadczył, że to skutek zażywania narkotyków. – Zaprzeczyłem i poprosiłem o stosowne badanie krwi. Ten pan oznajmił, że nie potrzeba, bo wystarczy, że on spojrzy na pacjenta i już wie, czy ktoś brał, czy nie. W dodatku to nie był koniec złośliwości. Pan doktor kazał mi się przesiąść na wózek inwalidzki z kozetki, na której leżałem. Poprosiłem go, żeby pozwolił mi na niej pozostać, bo nie czuję się dobrze. Usłyszałem: proszę nie dyskutować, to nie Hilton, wyleży się pan w domu – żali się Łukasz Larisch.
Wkrótce wręczono mu receptę z wypisanym rozpoznaniem i wypuszczono do domu. Łukasz Larisch zaczął błąkać się po korytarzach, usiłując porozumieć się z bliskimi, bo nie pozwolono mu zadzwonić ze szpitala, odsyłając do automatu, choć przywieziono go z ulicy, bez grosza. W końcu pożyczył komórkę od jakiegoś pacjenta i zadzwonił do bliskich, żeby po niego przyjechali. Obecnie przebywa na zwolnieniu lekarskim. Żeby firma mogła funkcjonować, musiał ściągnąć wspólnika z zagranicy. Już wynajął adwokata i ma zamiar skierować sprawę pobicia do sądu. – Nie może być tak, żeby człowiek został bezkarnie skatowany bez powodu – mówi. Zapowiada też skargę na lekarzy. Tomasz Zejer, dyrektor szpitala, stwierdza, że jeśli pacjent jest urażony lub niezadowolony, powinien złożyć pismo z opisem sytuacji. – Wyjaśnilibyśmy sprawę bez angażowania prasy. Nasza izba przyjęć udziela kilku tysięcy porad rocznie. Trudno na szybko przeanalizować jeden przypadek – mówi. Jak dodaje, medyk, o którym mowa, to dobry lekarz. – Trudno mi uwierzyć, żeby źle potraktował pacjenta i nie chciał podać mu szklanki wody. Może nie podał dlatego, że były przeciwwskazania medyczne – stwierdził i zapewnił, że przyjrzy się sprawie.
Łukasz Larisch dodaje, że nieznajomy zaatakował go pod pozorem obrzucenia jego samochodu kamieniami. Na karoserii stwierdzono rysy, ale okazało się, że są stare i powstały z innego powodu. Zresztą napastnik przyznał, że to on rozpoczął bójkę. Straty materialne, jakie poniósł nasz Czytelnik na skutek incydentu, sięgają pięciu tys. zł. (MS)
Komentarze