Halina Wojtala przy ul. Żużlowej mieszka od dwóch lat. Nie jest rodowitą rybniczanką. Po latach spędzonych we Włoszech wróciła do Polski razem z mężem Włochem. Dom w Rybniku kupili za pośrednictwem biura nieruchomości. Jak opowiada pani Halina, do jej ogrodu od początku przychodziły koty, a że sama ma ich kilka, zaczęła je dokarmiać. – Z czasem okazało się, że przychodzi do nas również kotka z sąsiedniego domu. Wkrótce dowiedziałam się, że jej właścicielka przebywa w Irlandii, a dom wynajmuje jakiś samotny mężczyzna, który ma się opiekować tym kotem. Widziałam go może ze dwa razy – opowiada pani Halina.
Nieswoje i okaleczone
Już w styczniu tego roku miała zauważyć, że schodzące się do jej ogrodu koty są jakieś nieswoje, poobijane i okaleczone. W maju przymierzali się z mężem do malowania parkanu, więc by robotnicy mogli odnowić go i z drugiej strony, poszła uprzedzić sąsiada, ale go nie zastała. Drzwi otworzyła jej starsza pani, która wyjaśniła, że ona i jej mąż są jedynie lokatorami. Krótko po tym z okna na piętrze pani Halina miała zobaczyć, jak ów lokator rzuca w kota wielkim kamieniem. Zwróciła mu uwagę, on się zdenerwował i doszło do pyskówki. Sprawę próbowała łagodzić jego żona, tłumacząc, że on nie jest taki zły, tyle że nienawidzi kotów. 9 czerwca miała zadzwonić do pani Haliny i przekazać jej, by przyszła do nich i zabrała z ich ogrodu leżącego tam kota.
– Często widywałam tego kota w naszym ogrodzie. Gdy tam zaszłam, okazało się, że był półżywy i miał niedowład tylnych kończyn. Wsadziłam go do wiklinowej klatki i wezwałam weterynarza – opowiada. – Bez prześwietlenia trudno było postawić precyzyjną diagnozę. Od razu jednak wiedziałam, że to uraz mechaniczny kręgosłupa, który spowodował obrzęk rdzenia. O odzyskaniu przez tego kota sprawności nie było mowy, zostałby kaleką na zawsze – mówi lekarz weterynarz Barbara Pęciak-Wróbel, dodając, że dla takiego zwierzęcia byłby to wyrok śmierci. Zaproponowała wykonanie zdjęcia rentgenowskiego i zasięgnięcie opinii u innego lekarza.
Tylko uśpić
Lekarz radiolog stwierdził obecność w ciele kota śruciny na wysokości trzonu kręgosłupa i w konsekwencji jego uszkodzenie. Śrucina jest na zdjęciu bardzo wyraźna. Pani Halina ostatecznie trafiła do kliniki weterynaryjnej w Mikołowie, gdzie zostawiła sparaliżowanego kota. Pięć dni później lekarz miał stwierdzić, że kot i tak już chodził nie będzie i że najlepiej byłoby go uśpić, co też się stało 30 czerwca. Wypisano nawet świadectwo zgonu. Tymczasem 1 lipca pani Halina na chodniku przy swoim domu znalazła padniętego młodego kota, który w jej ogrodzie prawie że się zadomowił. Nabrała podejrzeń, że został otruty przez sąsiadów, ostatecznie zakopała go, a potem powiadomiła policję, że tymczasowi sąsiedzi znęcają się nad zwierzętami. Stróże prawa jednak postanowili umorzyć postępowanie.
Policja wszczęła postępowanie przygotowawcze, ale kilka dni temu akta trafiły do prokuratury z wnioskiem o umorzenie. Zdaniem badającego kwestię policjanta, nie ma dowodów na to, że to osoby wskazane przez panią Halinę postrzeliły z wiatrówki kota. Prokuratura albo przychyli się do wniosku i umorzy postępowanie, albo nakaże przeprowadzenie kolejnych czynności. Wypada dodać, że pod koniec lipca lokatorzy opuścili budynek, ale nie można wykluczyć, że pojawią się w nim kolejni, którzy też nie będą przepadali za kotami. (WaT)
Komentarze