Niesolidarny finał


Dwie kobiety otrzymają po 10 tys. zł, trzecia połowę tej kwoty. Wypłaci im je skazana wcześniej w procesie karnym była kierowniczka Bożena S., bo sąd uwolnił spółkę Jeronimo Martins (właściciela sieci) od odpowiedzialności za znęcanie się nad pracownikami. Powództwo cywilne, które w 2005 roku wytoczyła prokuratura, było pokłosiem wcześniejszej sprawy karnej, w której obie kierowniczki uznano za winne i wymierzono im karę pozbawienia wolności w zawieszeniu. W procesie cywilnym prokuratura domagała się dla każdej z czterech kobiet po 40 tys. zł, przy czym chciała, by kwotę tę zapłaciły solidarnie dwie kierowniczki oraz spółka Jeronimo Martins. Do odrębnego postępowania wyłączono ostatecznie sprawę jednej pokrzywdzonej i znęcającej się nad nią kierowniczki. Zdecydowały tu względy formalne, ponieważ po uzyskaniu opinii biegłego lekarza pokrzywdzona wraz ze swoim adwokatem zdecydowała podnieść kwotę roszczeń do 100 tys. zł, więc ze względu na wysokość tej kwoty sprawą musiał zająć się sąd okręgowy. Do tej pory w procesie tym odbyły się dwie rozprawy. Kolejną zaplanowano na koniec października. Wyrok w sprawie roszczeń trzech kobiet zapadł 4 kwietnia tego roku. Sąd nie podzielił opinii prokuratury w sprawie współwiny spółki Jeronimo Martins i nakazał wypłacenie zadośćuczynienia jedynie byłej kierowniczce. W krótkim uzasadnieniu stwierdzono, że firma nie może odpowiadać za przestępstwa swoich pracowników. Dwóm kobietom przyznano po 10 tys. zł, a trzeciej, która ucierpiała najmniej, ale głównie dlatego, że miała najmocniejszą psychikę, 5 tys. zł. Prokuratura po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem złożyła apelację. Największe jej zastrzeżenia budziło uwolnienie od roszczeń właściciela Biedronek, zwłaszcza że część nagannych czynności kierowniczki wykonywały w ramach swoich obowiązków. To właśnie w tej spółce powstał system wyzysku pracowników. Rybnicki sklepy nie były, jak dowodzili prokuratorzy, jedynymi w sieci, w których zatrudniano zbyt mało osób, przez co kobiety przymuszano do pracy ponad siły.
Apele o przyjęcie większej liczby osób pozostawały bez echa. Monika S. przyznała zresztą w sądzie, że ona również nieraz słyszała od swoich przełożonych obelgi czy wulgaryzmy i była poddawana presji, a może i mobbingowi. Prokuratura nie chciała się też zgodzić ze znacznym zmniejszeniem kwot roszczeń. – Naszym zdaniem były one zbyt małe w stosunku do dolegliwości tak fizycznych, jak i psychicznych, które stały się udziałem pokrzywdzonych – mówił prokurator Aleksander Żukowski.
Apelacje, co ciekawe, wywiedli też adwokaci pokrzywdzonych, a także kierowniczki. Ten ostatni dowodził z kolei, że ta wyrządziła pokrzywdzonym szkodę nieumyślnie, wykonując obowiązki służbowe. 26 września sąd okręgowy wydał wyrok oddalający wszystkie trzy apelacje. W krótkim uzasadnieniu stwierdzono, że sąd pierwszej instancji właściwie rozpoznał sprawę i wydał słuszny wyrok, który tym samym stał się prawomocny.



W prokuraturze mówią, że ten wyrok ich nie cieszy, ale muszą go przyjąć do wiadomości i zaakceptować. – Stanowi on zresztą dowód na to, że przełożeni nie mogą znęcać się nad swoimi podwładnymi, bo za to ponosi się odpowiedzialność karną i finansową – mówi krótko Aleksander Żukowski. (WaT)

1

Komentarze

  • megi1802@op.pl Winni powinni zostać sowicie ukarani! 25 października 2008 12:47To firma odpowiada za mobbing i za bezprawne dzialania mobberów. Jestem zbulwersowana, że pozostją oni bezkarni i nadal będą mogli gnębić i przyczyniać się do wielu chorób pracowników. Pracodawca dopuszczający się mobbingu w pracy powinien zapłacić nie tylko odszkodowania ofiarom, ale również Skarbowi Państwa. Mobbing - to utrata i strata dla wszystkich. Powinna powstać czarna lista pracodawców dopuszczających się mobbingu na swoich pracownikach. Pracodawcy firm w których mobbing na miejsce powinni być pod stałym nadzorem PIP i powinni płacić bardzo wysokie składki ubezpieczeń pracowników. Mobbing to zmora i trzeba z nim walczyć - karając sprawców dotkliwie!

Dodaj komentarz